Idealna randka
X fruwa ostatnio na różowym obłoku szczęśliwości, tak słodkim, że postronnych bolą zęby. To znaczy mnie bolą od zgrzytania z zazdrości, bo miłość miłością, ale żeby zaraz tak ostentacyjnie, z łapaniem na ręce i okręcaniem w powietrzu? Z wiecheciami kwiatów? Z trzymaniem za łapkę na spacerze, w kinie i w kościele? No kurczę, ja też chcę! Chyba nigdy nie wyleczę się z romantyzmu. Łaknę opowieści o miłości, jak kania dżdżu. Uwielbiam historie początku znajomości, kiedy każde muśnięcie dłoni i drgnienie serce rezonowało godzinami. Mogę godzinami słuchać o zaręczynach i ślubach, na których zawsze płaczę ze wzruszenia. I kocham wzmianki ludzi w długoletnich związkach, którzy rozczulają się nad tym co ostatnio zrobili mąż/chłopak/żona/dziewczyna. Bo ich uczucie jest już dojrzałe, sprawdzone, takie uklepane, a jednak... u nich spontaniczny taniec w kuchni czy herbata w ładnej filiżance, zrobiona tak po prostu bez pytania, urasta do rangi Pomnika Miłości. Ostatnio rozmawiałam ze znajomymi ...