Kieszenie pełne kasztanów
Hej, ho! Do domu by się szło! Osiem godzin na dupce i od razu jakoś tak człowiekowi miło się robi, kiedy zmusza mięśnie do użytku. Oczywiście w ramach rozsądku i godności osobistej. Bez przesady z tym pilatesem, albo – nie daj Boże – zumbą. Nie dość, że się skacze i poci, to jeszcze trzeba to robić z uśmiechem. Zwyrodnialstwo… Wybiegłam z mojego biura, całego w gustownej szarości, na świat pełen kolorów. A to się liście czerwienią, a to trwa żółci, a to brązowe… nie, jednak to zostawmy. Jednak traf chciał, że prosto pod moje nogi zaczęły spadać kasztany: lśniące, pachnące świeżością. Lubię ten moment, kiedy kolczasta łupinka pęka pod naporem podeszwy. To było niczym podróż w czasie – biegałam od jednego kasztana do drugiego, ładowałam je w kieszenie i czułam się jakbym znalazła skarb. Tak przyjemnie ciążyły w płaszczu, kiedy szłam przez miasto. Jesień wyciąga na wierzch dzieciaka. Są kasztany, są nowe filmy, jest kakao i kocyk. Nadal siedzi we mnie ta dziewczynka, która uważa, że...