Ramen z przypałem
Jedni wywar z kurczaka jedzą z marchewką i natką pietruszki, inni wrzucają w to glony i jajka Nitamago i zmieniają swojski rosół w egzotyczny ramen. W obu przypadkach to danie z rodzaju comfort food. Takie cieplutkie, sycące, uspakajające brzuszek. A jak w środku jest tak miło, to można zrzucić to co leży na bebechach. Oczywiście w metaforycznym sensie.
Poszliśmy ekipą do knajpeczki, w której serwowali właśnie tę
japońską zupę bogów. Panteon Kraju Kwitnącej Wiśni jest przebogaty, dlatego
imiona z ich mitologii posłużą za pseudonimy w tej opowieści.
Byłam więc ja, Benten i Okame, Susamoo i Ninigi.
Mieliśmy do obgadania kawał życia, bo nie widzieliśmy się od
kilku miesięcy, a wiadomo, że w tym czasie życie może się przewrócić o 180
stopni.
Faktycznie. Zaczęliśmy od rzeczy mniejszego kalibru: ot nowa
miejscówka do tańca, albo wakacyjne plany. Potem przeszliśmy do rzeczy
poważniejszych, jak zmiana mieszkania i kryzysy związkowe. A na koniec wjechała
moja ulubiona część: ostry przypał.
To taka przyprawa, która na początku wbija człowieka na
nieznane poziomy żenady, by później stać się cudowną anegdotą. Perfekcjonizm
jest zimny i nieludzki, ale mała wtopa od czasu do czasu sprawia, że schodzimy
na ziemię z piedestału własnej zajebistości. To naprawdę potrafi przytemperować
ego.
Błogosławieni też, którzy umieją śmiać się z siebie. Moi
przyjaciele na szczęście posiedli tę sztukę, dlatego nasze wyjścia to mini
sesje terapeutyczne połączone ze standu-upem. A tematem przewodnim była
rekrutacja.
Susamoo jest akurat w trakcie zmiany pracy. Jest grafikiem, a
tak się złożyło, że jedna z firm potrzebowała czarodzieja Figmy i Canvy.
– Naprawdę wszystko było jak skrojone pode mnie – opowiadał nam
S., nawijając na pałeczki makaron. – Praca zdalna, duża swoboda, niezłe
zarobki. Poszedłem na test na pewniaka, wszystko naładowane, laptop, tablet.
Tak się jeszcze w przedpokoju zawahałem czy brać zasilacz, ale mówię sobie „co
będę dźwigał”.
– Tak to mogła Nika powiedzieć – parsknął Ninigi. A ja nawet
nie mogłam się odciąć szybką ripostą, bo miałam dziób pełen klusek! Chociaż
niby co tu prostować – ma chłop rację.
– W sumie tak – pokiwał głową Susamoo. – Widać kto z kim
przestaje... W każdym razie ładowarka została na stole, a ja poszedłem z pełnym
przekonaniem, że się wyrobię. Zadanie było proste: 4 grafiki w różnych formatach
i rolka, naprawdę nic skomplikowanego. Tylko oczywiście padł mi sprzęt. Musiałem
prosić ich informatyka o zastępczego lapka. Przypał jakich mało.
– Proszę cię – roześmiała się Benten. – Ja poszłam na rozmowę
do niemieckiej firmy od zabezpieczeń, gdzie kazali mi w ramach zadania napisać
maila, z prośbą o wyjaśnienie przyczyny awarii. I wszystko pięknie, ale
zapomniałam, jak się ta firma nazywa.
– Jakim cudem? – spytał Ninigi, który ma mózg niezwykle
analityczny i w jego świecie takie rzeczy po prostu nie mają miejsca.
– Jak to jakim? – Prychnęłam. – Przecież mówiła, że to
niemiecka firma. Pewnie nazwa ciągnęła się na 4 linijki. Nikt by tego nie
zapamiętał.
– Tak było – potwierdziła moja przyjaciółka. – Kilometry spółgłosek.
Seltsam und Schwierig.
– A po ludzku?
– Dziwne i głupie. Ale za to ja byłam sprytna niezwykle, bo
po obejrzeniu długopisu (niefirmowego), kalendarza (też niefirmowego) i zegara
(no kto by pomyślał, również bez logo), po prostu przeformatowałam treść maila.
Oczywiście mnie nie przyjęli.
– E tam – mruknęłam. – Ja kiedyś wyprodukowałam wspaniały
list motywacyjny, w którym chwaliłam się jaka to jestem skrupulatna, po czym w
CV wpisałam zły numer telefonu. Dobrze, że się zorientowałam i wysłałam maila
ze sprostowaniem.
– Oddzwonili? – zainteresował się Susamoo, siorbiąc swój
paitan z wołowiną.
– Owszem. Ale płacili za mało, więc nic z tego nie wyszło.
– Urocze – stwierdziła
Okame, która do tej pory nie brała czynnego udziału w dyskusji. – Ale i tak
żadne z was nie zbliżyło się nawet do mojego poziomu żenady. Na studiach
starałam się o staż w jednej z kancelarii. Ich wymagania to milion ustaw i
podstawy Excela. Oczywiście zakułam ustawy i poszłam na testy, jak królowa. Po
czym zaprowadzili nas wszystkich do sali z komputerami, otworzyli jakieś
arkusze i kazali policzyć coś tam. Straty, czy zyski. Cholera wie. Kłopot w
tym, że w tamtym momencie z głowy wyparowała mi nawet formułka na sumę. Zamiast
liczyć w Excelu zliczałam wszystko w słupku na kartce. Przy tym nawet zasilacz
się chowa!
Ciężko było zaprzeczyć, ale obecnie to jedyna osoba w naszym
gronie, która ogarnia tabele przestawne. I tak sobie kiwaliśmy głową w ciszy,
gdy nagle czyjaś komórka zaczęła wyć, jak szalona. Susamoo pospiesznie
przełknął resztkę zupy, złapał telefon i wybiegł z knajpy. Po paru minutach
wrócił szczerząc się od ucha do ucha.
– Zaprosili mnie do kolejnego etapu – oznajmił i poleciał do
baru zamówić coś do oblania radosnej nowiny.
– Widać liczyło się wykonanie, a nie sprzęt – zaśmiała się
Okame, stukając kieliszkiem o kieliszek naszego ulubionego grafika.
Kto by pomyślał, że ramen z przypałem będzie aż tak
smakowity.
***
Kilka godzin później wracałam do domu. Byłam najedzona,
roześmiana, a w głowie leciutko musowały bąbelki. Myślałam o ludziach, z
którymi spędziłam wieczór i o tym, że każdy z nas nosi w sobie historie, które
można opowiedzieć tylko w gronie bliskich.
I właśnie na koniec tego dnia zdarzyła się jedna z tych
chwil, gdy zastanawiasz się co tu się odwala. Otworzyłam drzwi do klatki, a z
głębi słyszę „Panie Janie, panie Janie, rano wstań, rano wstań” śpiewane
przyjemnym barytonem. Po chwili dołącza się drugi głos i dzwony biją na różnych
tonacjach. Okej… Ale serio, aż tyle nie wypiłam!
Wchodzę dalej, a na końcu korytarza, tuż przy windzie dwóch
chłopaków w wieku licealnym piłuje te nieśmiertelne „Bim – Bam – Bom”. Dobra, czyli
to nie ja jestem pod wpływem, ale co oni jarali? I dlaczego nie poszli w jakieś
nowocześniejsze bity?
Na mój widok chłopięta wykonały gibnięcie tułowia i przeszły
śpiewać trochę dalej. A jak tak stałam w stuporze. Kiedy winda zjechała na parter
wysypała się z niej jeszcze 12 nastolatków i wielki facet z gitarą.
Ani chybi schola na próbie, a ja ich tu odsądzam od czci i
wiary. Przypał jak nic! Trzeba będzie znowu umówić się na zupę.
Fot. Nika |
Dobry rosołek nigdy nie jest zły. Jedzmy go tak, jak kto lubi.
OdpowiedzUsuńDokładnie tak
Usuń:)
UsuńRamen to jedna z tych zup, których nigdy nie jadłam, ale bardzo chciałabym spróbować!
OdpowiedzUsuńJa też się długo do niego zabierałam (zwłaszcza nori mnie nie przekonywało), ale teraz bardzo lubię :)
UsuńFajnie, że masz taką grupkę znajomych. Ja nie mam z kim wyjść nawet na kawę... może w przyszłości to się zmieni bo "nabyłam" sąsiadkę, która kiedyś mieszkała obok, ale się wyprowadziła i teraz wróciła ze swoją własną rodziną, a nie tak jak kiedyś z włąsnymi rodzicami :) Już jej zapowiedziałam, że w razie co to w piątek po pracy prosto do niej idę. Co będę sama siedzieć w piątkowy wieczór o 22? Po za tym u mnie też sporo się działo...
OdpowiedzUsuńWiesz, dla mnie te dawne kary brzmią jak nagroda :) -> "Nigdzie nie idziesz!" "OK, dzięki :D" Serio, podziwiam ludzi, którzy po tygodniu pracy mają siłę na balangę :P
UsuńNigdy nie jadłam ramenu, a jeśli chodzi o wpadki, szczęśliwi Ci, którzy nigdy żadnej nie zaliczyli 😂
OdpowiedzUsuńHeh, niby szczęśliwi, ale z drugiej strony jak to pięknie jest mieć się z czego śmiać :D
UsuńNa zdjęciu same smakowitości. Dobrze mieć takich przyjaciół!
OdpowiedzUsuńRozmowy o pracę czasem przyprawiają o ból głowy...
jotka
Przyjaciół mam wspaniałych <3 serio, lepszych nie mogłabym sobie wymarzyć :D
UsuńBardzo pozytywny i poprawiający humor wpis. A propos śpiewu nastolatków: wczoraj u mnie w szkole, ekipa 5 chłopaków z maturalnej klasy weszło do toalety męskiej śpiewając na cały głos -słodkiego miłego życia.
OdpowiedzUsuńAwww, jakie to ładne :D Aż żałuję, że moje liceum trwało tylko 3 lata - t był świetny czas :)
UsuńSmakowicie to wygląda muszę kiedyś spróbować zrobić
OdpowiedzUsuńJa nawet nie próbuję :D Wolę iść do knajpki, bo jest tyle rodzajów, że za każdym razem je się coś zupełnie innego :)
UsuńRaz w życiu jadłam ramen, rzecz jasna wegański :) Był dziwny, ale smaczny, tylko nie umiałam ogarnąć pałeczek i poprosiłam o łyżkę. Może kiedyś to powtórzę, choć rzadko jadam na mieście.
OdpowiedzUsuńJa też lubię wegański. Przy ramenie pałeczki jakoś opanowałam (z naciskiem na jakoś), ale jedzenie sushi pałeczkami całkowicie mnie pokonuje :P
UsuńEch te rozmowy rekrutacyjne... Często potrafią człowieka zaskoczyć :D
OdpowiedzUsuńTak, w dodatku nie zawsze w tę dobrą stronę: "Proszę, weź nasze miliony, polecamy workation na Sycylii, wierzymy w work-life balance" :P Ale do czegoś trzeba dążyć, prawda? ;)
UsuńNie miałam przyjemności jeść takiej zupy, chociaż nowych smaków jestem ciekawa, ale zależy od składników.
OdpowiedzUsuńZazwyczaj wszystko jest dobrze opisane w menu, naprawdę nie ma się czego bać :)
UsuńRamen bardzo lubię, mega bogactwo smaków, ale jednak zawsze polski rosół zwycięża w moich preferencjach. Izabela Bookendorfina
OdpowiedzUsuńA u mnie zależy od dnia :)
UsuńŚwietna historia fajnie napisana - przeczytałam od deski do deski ... ot życie
OdpowiedzUsuńCieszę się, że ci się spodobała :) Ja miałam wtedy niezły ubaw na żywo :D
UsuńRamen to potrawa, której nigdy nie jadłam, ale bardzo chciałabym spróbować! Przyznam że czaiłam się... może kiedyś spróbuje.
OdpowiedzUsuńJak się odważysz to koniecznie daj znać, jak wrażenia :)
UsuńŚwietne są takie spotkania - terapeutyczne i bardzo oczyszczające :)
OdpowiedzUsuńTak! Z odpowiednimi ludźmi wszystko nabiera zupełnie innego sensu <3
UsuńZupa wygląda pysznie... jadłabym 😋
OdpowiedzUsuńPolecam! Ja się czasem sama sobie dziwię, jakim cudem wytrzymałam tyle lat bez tego boskiego smaku ;)
UsuńRamen i rosół to jak niebo i ziemia. Uwielbiam ramen! Po prostu MAMA
OdpowiedzUsuń