Ludzie bezdomni
Zima to ciężka pora roku. Chłód przenika kości, wdziera się do gardła. Ludzie, zakutani w grube kurtki i płaszcze, przemykają szybko, by jak najkrócej wystawiać się na działanie mrozu.
Gdy opada grudniowa euforia związana z pierwszym śniegiem,
iluminacją miast i oczekiwaniem na Boże Narodzenie zderzamy się z ciemnością i
chłodem pierwszych tygodni roku.
Niby już każdy dzień jest odrobinę dłuższy, a jednocześnie jest
tak daleko do wiosny. Nie widać jeszcze przebiśniegów, nie przyleciały dzikie
gęsi. Widać za to ludzi bezdomnych.
***
Ostatnio przeżyłam kilka sytuacji, które mocno mnie
dotknęły. Przeżyłam to zresztą za duże słowo – one gdzieś zahaczyły o moją
świadomość, a jednocześnie wbiły się w mózg i domagają się uwagi.
Tak jak ludzie bezdomni – oni też nie są nachalni ze swoją
obecnością. Gdy idę do pracy bardzo wcześnie, widzę ich śpiących na ławkach, w
progu teatru, pod ścianą w przejściu metra. Wystarczy jednak, że idę do pracy
pół godziny, czy godzinę później – już nie ma po nich śladu. Znikają.
Zeszłotygodniowe wydarzenia rozgrywały się w metrze: tam jest jasno, ciepło i bezpiecznie. Jest monitoring, są patrole. Można przespać
się przez godzinę, wiedząc, ze nikt cię nie pobije i nie okradnie.
Pierwszy obrazek, który ciągle mam w głowie to właśnie widok
trojga mężczyzn. Dwóch śpi, chowając twarze w śpiworach. Trzeci siedzi z
podkulonymi nogami i zapamiętale pisze w zeszycie.
Co to było? Dziennik? Przemyślenia? Lista miejsc, gdzie
można udać się po pomoc? Może notował punkt po punkcie jak wyjść z bezdomności,
albo pisał wiersz? Kartka, którą można łatwo podrzeć, stała się pomnikiem
pamięci – świadectwem, że ktoś na świecie był, żył, miał marzenia.
Zapamiętałam to, bo ledwie dzień wcześniej koleżanka
opowiadała mi, że stała na Dworcu Wileńskim czekając na pociąg, a tuż obok,
zaraz za peronami, policja prowadziła czynności – znaleziono zamarzniętego
człowieka. Ot, statystyka, co? Kolejna zima, kolejny bezdomny, który zmarł z
wychłodzenia.
Przecież od bezdomności dzielą zawsze dwie raty kredytu.
Butelka wódki. Jeden podpis. Jedna kłótnia. Noga może się podwinąć bardzo łatwo.
Wystarczy splot nieszczęśliwych okoliczności, załamanie nerwowe, brak kogoś kto
wyciągnie dłoń w odpowiednim momencie.
Ile trzeba siły żeby nie dać się pokonać losowi i walczyć.
Wracałam z pracy, gdy podszedł do mnie Robert. Na początku
był tylko chłopakiem w moim wieku, który zapytał czy nie mam kilku złotych.
Zawsze mam w takich sytuacjach dylemat. Naczytałam się o
pomocy systemowej i większe datki wpłacam na organizacje, które prowadzą
jadłodajnie, łaźnie, schroniska. Gdzieś siedzi ten podskórny strach, że pieniądze,
które dam pójdą na przepicie czy narkotyki, a ja nieświadomie wepchnę człowieka
jeszcze głębiej w nałóg. A z drugiej strony, czy sama nie piję piwa? Nie robię
sobie drinka? Czy to znieczulenie nie jest czasami potrzebne?
I dlaczego od razu zakładać, że pieniądze pójdą na
alkohol?
Chłopak był grzeczny, przepraszający całą swoją postawą. Coś
mnie ujęło, zaczęłam szukać portfela, a on nieśmiało wyznał, że zbiera na nocleg.
Potrzeba mu szesnastu złotych. I wiecie, to jedno zdanie: „Ja wiem, że to dużo pieniędzy,
ale jest zimno, nie chcę spać na klatce” rozbiło mnie w drobny mak.
Dla niego szesnaście złotych to przeżycie do rana, dla mnie
kawa w sieciówce, na którą idę z koleżankami. Dla niego bezpieczna noc w
cieple, dla mnie dodatek do śmiechu i plotek.
Głupie kilkanaście złotych sprawiło, że anonimowy chłopak
stał się Robertem. Ja też nie jestem już bezimienną dziewczyną, która przeszła
obok, czy rzuciła na odczepnego jakieś moniaki. Wiecie co mi powiedział? Że się
za mnie pomodli. I to ja poczułam się obdarowana.
Zaimponował mi. Był grzeczny, czysty, chcący wyjść z
kryzysu, a przynajmniej żyć na tyle godnie, na ile się da. To nie jest reguła.
Tego samego dnia, w tej samej linii metra, spotkałam człowieka, który był na
samym dnie.
Nie wiem czy to była kobieta, czy mężczyzna. Rysy twarzy
zniekształciła opuchlizna, cera była niezdrowa, woskowa. Uciekałam od tej
osoby, tak jak i inni pasażerowie, bo smród był nie do zniesienia.
Gdy wychodziłam na powierzchnię widziałam tłum ludzi, wokół
kogoś siedzącego na schodach. Potrzebował pomocy, po ubraniach widać było, że
żyje na ulicy.
***
Kilka sytuacji, wręcz slajdów, które błysnęły na pograniczu
mojego świata. Wszystkie w zeszłym tygodniu, może dlatego tak wyraźnie je
widzę.
I tak się zastanawiam nad naszą bezdomnością – naszą, tych,
którzy mamy mieszkania, rodziny, przyjaciół, pracę. Myślę o tych wszystkich
miejscach w naszych wnętrzach, które są niedostatecznie zaopiekowane, nie do
końca utulone.
Czy mamy w sobie na tyle dużo miłości, by nas ogrzała, gdy przyjdzie zima?
***
Post scriptum
Fot. Ev / Unsplash |
Choćby jeden taki wpis to wystarczający powód, żeby nie likwidować bloga.
OdpowiedzUsuń:* Dzięki :)
UsuńCzasami ta bezdomność wewnątrz mocno boli. Ale nie pokazujemy tego na zewnątrz.
OdpowiedzUsuńCzłowiek to tak złożona jednostka, że naprawdę ciężko dokopać się do tego co nam w duszy siedzi...
UsuńPotrzebny wpis. Dzięki!
OdpowiedzUsuń❤️
UsuńDziękuję za ten wpis. Pozawala zatrzymać się w pędzie i pomyśleć o drugim człowieku. Ja w moim życiu spotkałam pana Mikołaja, który był najweselszym bezdomnym, jakiego poznałam. Noszę go w sercu. Nie rezygnuj z bloga. Pisz dla siebie i dla nas. Szkoda zamknąć w szufladzie swoje przemyślenia.:)
OdpowiedzUsuńTeż spotkałam kiedyś takiego pana Mikołaja. Nawet wyglądał trochę jak święty Mikołaj 🎅
UsuńTo, że ludzie potrafią pobić, zbesztać, nawet oddać mocz na bezdomnego, jest dla mnie czymś trudnym do wytłumaczenia, zwłaszcza w kontekście tego, że jak napisałaś, wielu z nas jest tylko o jedną osobistą porażkę od bycia w tej samej sytuacji. Zastanawiałem się nad tym wiele razy, kilka przy okazji zaobserwowania tego typu incydentu na ulicy. Czasem napastnikiem jest osoba, o wypolerowanych butach i w garniturze, aż trudno uwierzyć. Czasem sobie myślę, że ta nienawiść płynie z niechęci niektórych ludzi do tego aby konkurować, wziąć udział w wyścigu szczurów, jak robią to inni ... Nie każdy wciąż ma coś do zaoferowania kapitalizmowi. Wielu z tych, którzy już nie mają, kończą na ulicy.
OdpowiedzUsuńDla mnie też to jest niepojęte. Człowiek człowiekowi potrafi zgotować piekło...
UsuńRóżne są powody bezdomności, ale zawsze kryje się za nią jakąś tragedia. Niestety, wielu nie chce pomocy, nie szuka miejsc, w których można spać. Zwłaszcza teraz, zimą, kiedy noc pod gołym niebem jest tak niebezpieczną.
OdpowiedzUsuńTo naprawdę jest złożony problem. Fakt, nie każdy chce pomocy i ma prawo jej nie przyjmować. Ale masz rację, jest to tragiczne - szczególnie, gdy patrzy się na to z perspektywy ciepłego domu.
UsuńBezdomność może dotknąć każdego z nas. Dlatego pomagajmy takim ludziom.
OdpowiedzUsuńW ogóle pomagajmy sobie nawzajem. Świat będzie lepszy 😊
UsuńOj Nika, przepięknie to napisałaś. Naprawdę. Aż mnie przeszył dreszcz, gdy to czytałam. Bardzo mi szkoda tych ludzi. Czemu los tak się z nimi obszedł? To trochę niesprawiedliwe że jedni opływają w luksusy a drudzy umierają z wychłodzenia na dworcu PKP. Zawsze mi się przypomina poruszajacy teledysk do piosenki Phila Collinsa Another day in paradaise.
OdpowiedzUsuńWiele z całej prawdy o tym problemie można zawrzeć w jednym zdaniu: "Nic do zaoferowania kapitalizmowi.".
UsuńWiecie, czasem ta metoda "szkiełka i oka" się sprawdza. Systemowa pomoc, diagnoza problemu itd., ale mam wrażenie, że ważniejsze jest zobaczenie człowieka w człowieku. Nie bezdomnego, nie chorego, nie samotnej matki czy tego rozwodnika - po prostu człowieka, bez etykiet. Wtedy dopiero można się spotkać tak naprawdę, a każde spotkanie zmienia w jakiś sposób obie strony.
UsuńTo wpis, który dotyka serca. Serio!
OdpowiedzUsuńDzięki ☺️
UsuńNie likwidują bloga bo ktoś musi otwierać nam oczy na świat wokół nas 🥹
OdpowiedzUsuń❤️
UsuńTo naprawdę poważny problem, wydaje mi sie, że bezdomnych przybywa. Jakoś sobie radzą, odwiedzają stałe miejsca. Niestety alkohol często im towarzyszy, stąd niechęć do datków czy innej pomocy. W mrozy gdzieś znikają, teraz znów się pojawili...słyszałam o pomocy dla nich w dużych miastach, u nas jest dom brata Alberta.
OdpowiedzUsuńTowarzystwo Pomocy im. Brata Alberta kojarzę z Okruszkiem ☺️ jeden mały klik, a można zrobić coś dobrego 🤩 👉 okruszek.org.pl
UsuńZawsze porusza mnie temat bezdomności to take rozrywające serce że tyle ludzi nie jest w stanie zaspokoić swoich podstawowych potrzeb. Tesame kilkanaście zlotych jak wspomniałaś to kawa albo jedna noc w cieple. Super ze pomogłaś człowiekowi. Ludzie dach nad głowa tracą z różnych powodów nie zawsze jest to nałóg.
OdpowiedzUsuńTak, ile ludzi, tyle historii. Nie można generalizować. Czasem to splot nieszczęśliwych okoliczności albo społeczne nieprzystosowanie. Ważne, by widzieć Człowieka.
UsuńBardzo mnie wzruszyłaś tym wpisem - zwłaszcza, że poznałam ostatnio pewną osobę, która najpierw pomagała ludziom w kryzysie bezdomności, a potem sama straciła dach nad głową i wylądowała na ulicy. Taki oto "chichot losu" - choć oczywiście bardziej chce się płakać...
OdpowiedzUsuńBardzo przykra sytuacja... Mam nadzieję, że tylko przejściowa
UsuńUważam zanim człowiek się wypowie powinien najpierw przeżyć to co ta osoba . Są różne powody i sytuacje . Tak jak są ludzie silni jak i Ci mniej . Pomagać zawsze warto. Dobro zawsze wraca
OdpowiedzUsuńTak, każdy człowiek ma inną wytrzymałość, konstrukcję psychiczną, odporność na stres itd. A sytuacje są różne.
Usuń