Bydgoszcz - jedyna egzotyka, na którą mnie stać

Ogarnęła mnie tęsknota za podróżami. Za szukaniem ciekawych miejsc do zwiedzania, za wynajdywaniem noclegu, który nie zabije ceną, ale i nie zgwałci poczucia estetyki, za czytaniem przewodników i polecajek.

Pandemia jednak skutecznie psuje moje plany wyjazdowe. Nie wyobrażam sobie teraz wycieczki do Rzymu. Tego Rzymu, który miałam odwiedzić w zeszłym roku. I którego nie odwiedziłam. 

Nie był to jednak rok bezowocny, bo zamiast zagranicznych wojaży pojeździłam trochę po Polsce. Dotarłam też do Bydgoszczy, do której jakoś nigdy nie było mi po drodze. I wiecie co? Fajnie było :)

***

Mój przyjaciel, rdzenny Torunianin, mawia, że nie jeździ się do Bydgoszczy, tylko do Brzydgoszczy. Wstyd się przyznać, ale pierwszej chwili po wyjściu z dworca byłam skłonna przyznać mu rację. Pół jezdni rozorane, liszajowate kamienice na przeciw, żadnego drzewa w zasięgu wzroku - i ja, mająca tu spędzić trzy dni!

Ale gdy już opadł ze mnie pęd warszawskiego życia, kiedy przestroiłam się na tryb wypoczynku, zaczęłam zauważać całe mnóstwo uroczych rzeczy.

Najpiękniejszą niespodzianką były dla mnie reprodukcje dzieł Leona Wyczółkowskiego, rozstawione w różnych punktach miasta. Ich szukanie było taką zabawą, jak polowanie na wrocławskie krasnale, chociaż było ich zdecydowanie mniej. Moim zdaniem to genialny pomysł na ukazywanie sztuki w przestrzeni publicznej i na promowanie miasta. Oczywiście reprodukcje nie oddają piękna oryginałów, dlatego jeśli tylko będziecie mieli okazję koniecznie odwiedźcie Dom Wyczółkowskiego na Wyspie Młyńskiej. Zobaczycie w nim 425 prac malarskich, graficznych, rysunkowych, pamiątki osobiste oraz wyposażenie pracowni. Światłocienie, kolory i cały kunszt artysty zrobiły na mnie niesamowite wrażenie.


Fot. Nika z Miasta Sawy

Możliwe, że było tym większe, im większe było rozczarowanie zbiorami zgromadzonymi w Czerwonym Spichlerzu, czyli Galerii Sztuki Nowoczesnej. Podobno są dobre - tak w każdym razie twierdzi mój znajomy historyk sztuczny. Ja nie umiem się do nich przekonać. Kiedy podobała mi się technika - to odrzucał mnie temat, kiedy podobała mi się kompozycja - to odrzucały mnie barwy. Na całej wystawie były może trzy prace, które wzbudziły we mnie pozytywne odczucia. Rozumiem założenie, że obcowanie ze sztuką powinno nas poruszać, nie jestem tylko pewna czy wywołanie obrzydzenia służy czemuś dobremu. 

Skoro jesteśmy przy sztuce, nie można w Bydgoszczy pominąć rzeźb i pomników. Łuczniczka i Łuczniczka Nova, Trzy Gracje, Idący przez rzekę i - absolutne cudo - fontanna Potop. Szczerze mówiąc warto przyjechać dla samego jej obejrzenia. Fontannę wg projektu Ferdinanda Lapcke odsłonięto w 1904 roku i szybko stała się atrakcją turystyczną. W 1943 roku Niemcy rozebrali ją, by pozyskać metal do celów wojennych. Jedyną pozostałością po pierwotnej wersji fontanny jest kamienny cokół. Dziś jednak możemy oglądać wierną rekonstrukcję, odsłoniętą w 2014 roku. Gdyby była w Warszawie odwiedzałabym ją codziennie.



Fot. Nika z Miasta Sawy

Pomimo takiego przesycenia sztuką sztandarowym muzeum, z którym zwykle kojarzy się Bydgoszcz, jest Muzeum Mydła i Historii Brudu. Według National Geographic Traveler jest to jedno z najciekawszych i najchętniej odwiedzanych muzeów w Polsce. I niestety - po raz kolejny moje wywindowane oczekiwania boleśnie zderzyły się brukiem rzeczywistości. Maleńkie muzeum, którego obejście zajmuje w porywach 20 minut, nie jest niczym porywającym. Chyba, że z nostalgią popatrzymy na stylizowaną witrynę, w której można znaleźć opakowania po mydle "Kajtek" i kremie do golenia "Wars". Trzeba jednak oddać sprawiedliwość, że obsługa stara się oprowadzać po ekspozycji z dużym zaangażowaniem. Założę się jednak, że o tak wysokiej ocenie placówki decyduje to, że możemy własnoręcznie zrobić glicerynowe mydełko, które później każdy zabiera do domu. Gdybym się już w to nie bawiła, dostaliby pewnie ze dwie gwiazdki wyżej.
Fot. Nika z Miasta Sawy

Urocze są stare spichlerze na Wyspie Młyńskiej i bogato zdobione kamieniczki. Wrażenie robi bajecznie kolorowa katedra pw. św. Marcina i Mikołaja. Z zewnątrz to niepozorny ceglany kościółek, ale wewnątrz - istna feeria barw. Wrażenie robi też Wenecja Bydgoska, czyli ciąg kamienic ustawionych nad samym brzegiem Młynówki. Fajnie jest wieczorem usiąść na jednym z tarasów i popijając lokalne piwo patrzeć na odbijające się w wodzie refleksy. Pyszne jest ciemne, o miodowym posmaku.

A propos smaku - wydawało mi się, że nic nie przebije lokalnego produktu, czyli chleba z ziemniakami, ale okazało się, że są dziwniejsze połączenia. Po dniu zwiedzania trzeba było zjeść kolację, a wybór padł na jedną z ulokowanych przy rynku knajpek. W menu znalazłam coś, co do tej pory wspominam z mieszaniną zgrozy i fascynacji. Była to mianowicie pizza z wątróbką.  Nie będę powtarzać tego eksperymentu :)

W Bydgoszczy i okolicach jest jeszcze kilka miejsc, do których nie zdążyłam zajrzeć. Kto wie - może kiedyś się tam spotkamy :) Jak widać wcale nie trzeba dalekich wojaży, żeby odkryć prawdziwą egzotykę.

BTW, wiecie, że w Bydgoszczy obowiązuje tzw. czas bydgoski? Przez bydgoski rynek przebiega 18 południk długości geograficznej wschodniej. W Polsce obowiązuje czas ustalony sztucznie dla 15 południka, więc gdybyśmy chcieli podawać czas lokalny to zimą należałoby dodawać minuty, a latem odejmować. Na szczęście nie musimy się tym głowić, bo na rynku stoi zegar, który obliczy to wszystko za nas.






Fot. Nika z Miasta Sawy

Komentarze

  1. Fajny i zachęcający opis miasta, ja jeszcze mogę polecić do zwiedzania parki. Bydgoszcz ma ich dużo a największy obszar to: park/las Myślęciński Park Kultury (nie jestem pewna czy poprawnie to napisałam). Piękne krajobrazy rozległy las, stawy, park botaniczny i zoo i wiele innych atrakcji i to zaraz niedaleko centrum w sam raz na odpoczynek od miasta :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki :) Byłam w parku, o którym mówisz - faktycznie jest wielki. Jednak tego dnia miałam w planach pałacyk w Ostromecku i byłam na takim fochu, że żadne parki nie były w stanie go ukoić :P

      Usuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Wskrzeszeniomat – część pierwsza

Okrutnik

Wskrzeszeniomat – część druga