Posty

Wyświetlanie postów z listopad, 2021

Wosk i klucz

Obraz
Jak mówi stare, polskie przysłowie: na świętego Andrzeja kwitnie pannom nadzieja. Jeden dzień w roku, kiedy można wróżyć i zrzucać to na karb podtrzymywania tradycji. Jeden dzień, a właśnie wieczór, kiedy zagląda się w przyszłość w nadziei, że nowy rok przyniesie miłość. W racjonalnych czasach technokracji niewiele miejsca pozostaje na dawne gusła. Niby nie wierzymy, ale trochę byśmy chcieli. Może dlatego andrzejkowe zabawy są tak popularne. Łapiemy za garnki pełne zimnej wody, stare klucze i rozpuszczone tealighty, skoro tak trudno o prawdziwy wosk. Żadna z moich dziecinnych wróżb się nie spełniła. Nie zostałam aktorką, nie pojechałam do Wenecji. Może po prostu to jeszcze przede mną.  Znam za to Dziewczynę, która zaczęła bawić się w Andrzejki wtedy, gdy naprawdę dorosła do związku. Pewnego listopadowego wieczora wywróżyła sobie, że już niedługo pojawi się mężczyzna, którego imię zaczyna się na konkretną literę alfabetu. Na Sylwestra byli parą. Rok później wyczytała z wosku, że ich mił

Były czasy - nie ma czasów

Obraz
Co było, a nie jest, nie pisze się w rejestr. Tak mówią. Mówią, ale nie robią, bo ciągle słychać sentymentalne westchnienia, że teraz to upadek obyczajów, zgnilizna moralna, rozpad wartości i ogólnie czasy są złe. A ja powiem z przekorą, że jeszcze nie jest najgorzej.  Może nie ma tak dobrych filmów i muzyki, jak w latach 80., ale nie siejmy defetyzmu. Ogromnie bawi mnie określenie, że "w dzisiejszych czasach" to coś, kiedy brak nam porównania. Bo co tak naprawdę możemy pamiętać sprzed kilku dekad? Dzieciństwo, wiek nastoletni i pierwsze kroki w dorosłości są przeważnie czasem światła. Jeszcze ktoś trzyma parasol - nawet jeśli nie jest to rodzina, to są pewne schematy porządkujące życie. Rano jest szkoła, potem odrabianie lekcji, bajka na dobranoc i trochę czasu wykrojonego na przyjemności dnia codziennego. Tak mi się ładnie zrymowało, ale to był czas kreacji: w poniedziałek zwierzątka z plasteliny, w środę baza z koców, a w piątek wiersze górne i chmurne. Z sentymentem wraca

Ryszard rwie serce

Obraz
Ryszard rwie serce. Na strzępy i z premedytacją. Wchodzi do pokoju, a wszystkie oczy skupiają się na nim. On wie, że jest cudny. Wie, że jest lepszy od całej reszty tego tałatajstwa zebranego w pomieszczeniu. A może i w bloku. Zresztą, nie oszukujmy się, na całym świecie nie ma drugiego takiego. Ryszard to wie i wie, że inni też wiedzą. On nawet klęskę przekuwa w sukces, bo kiedy ogolono go na zero, to na kanwie współczucia umiał wydębić dodatkowe żarcie. A hańba gołej skóry dla rudowłosego persa musiała być dotkliwa. Tak samo jak mało eleganckie rozpłaszczenie się na podłodze, kiedy źle obliczył trajektorię skoku na lodówkę. Ale to detale. Ryszard robi to, co umieją robić wszystkie koty: trwa w podziwie dla własnej doskonałości, której nie jest w stanie zachwiać nawet chwilowa kompromitacja. Tego się powinniśmy uczyć od Rysia i innych dzieci bogini Bastet. Tego, żeby się nie kopać po kostkach za to, że coś nam nie wyszło. Każdy ma w życiu taki czas, kiedy bajoro wydaje się być luksuso

Ka-boom!

Obraz
Początek tygodnia był bombowy. Dosłownie. Jakiś śmieszek przysłał wiadomość, że w samo południe zaplanował dla nas wystrzałową niespodziankę. Taką, że dosłownie rozerwie nas z radości. Aż pantofelki spadną. Przytomnie więc włożyliśmy buty przeznaczone do stania na zimnie, omotaliśmy szyje szalikami i grzecznie udaliśmy się na miejsce ewakuacji. Tak prawdę mówiąc, jakby nasz budynek miał zamienić się w efektowny grzyb, to by nas te odłamki poszatkowały na plasterki. No, ale nie jestem specem od ochrony przeciwpożarowej, BHP i innych wynalazków. Przypomniało mi to jednak moje pierwsze spotkanie z fanem efektów specjalnych. A było to tak: W zamierzchłych czasach, gdy Internet trzeba było nosić w wiadrach, mała dziewczynka wybrała się z mamą do miejsca, które lubiła najbardziej na całym świecie. Do miejsca pełnego skarbów i błogiej ciszy; miejsca, z którego wracała zawsze obładowana, jak wielbłąd w baśniach Szeherezady. Jednym słowem: wybrała się do biblioteki. Tą dziewczynką byłam ja i od

Transformersy

Obraz
Piątek rano. Widzę ciemność. Czy raczej szarość, bo mgła spowiła ziemię i trzyma. A ja, biedna, jadę autobusem, o haniebnie wczesnej porze. Kto mógł to wziął wolne 12-go, a reszta musiała zasuwać do pracy. I w tej reszcie byłam ja. Jadę więc sobie spokojnie, zapatrzona w szarość za oknem. Patrzę, a tam w oddali rysuje się kształt domku ze spadzistym dachem. Gdzieś na poddaszu pali się światło, a mnie po sercu rozlewa się listopadowa rzewność. Już tam ktoś wstał, za chwilę pewnie obudzą się inni. Zacznie się poranna krzątanina, zejdą w szlafrokach na parter, zrobią kawę i jajecznicę. Też bym sobie posiedziała chętnie w domu z kubkiem gorącej czekolady. Może nawet odpaliłabym telewizję śniadaniową, żeby podkreślić, że zaznaję luksusu wolnego poranka?  Tak sobie rozmyślam, topię się w środku z tej czułości i zachwytu, a tu nagle... dom zaczyna mi się rozjeżdżać!  Serio! W pierwszej chwili przyjęłam to na chłodno, bo przecież widziałam Transformersy, ale po chwili zaliczyłam mikro zawał, n

7 miliardów słońc

Obraz
Uwielbiam akademickie dyskusje, łyżkę miodu w beczce dziegciu i czekoladę z solą. Nieoczywiste połączenia i przyjemność płynącą z łamania schematów. A tych nie brakuje, bo wszyscy jesteśmy potwornie schematyczni. Pewnie się teraz krzywicie, że nie, wcale nie, ja nie jestem.  Akurat :)  Nie wierzę w uniwersalne klucze, które na każdego działają tak samo, ale jako ludzie nie różnimy się między sobą zbyt mocno. Owszem, każdy ma swój własny charakter, temperament i przyzwyczajenia, inny próg bólu i wrażliwości, ale gdy już wejdziemy na swojego konika to możemy galopować do upadłego. Przykłady? Podam wam jeden - robimy za centrum wszechświata. Swojego. Wystarczy poczytać komentarze na blogach. Mało w nich dyskusji, empatii czy chociażby przekory. Jest za to mocna koncentracja na własnych uczuciach i doświadczeniach. To nic złego, w końcu najlepiej odnosić się do tego co jest znane. Jednak niebezpiecznie jest przykładać własną miarkę do innych. Zwłaszcza, gdy robimy to bez większej refleksji

Ból istnienia

Obraz
Ideał sięgnął bruku. Tak było. A w każdym razie jest to wersja, której będę bronić jak niepodległości. *** Mój kumpel zaczął ostatnio namiętnie randkować. Tu kawka, tam winko, czułe smsy i trzymanie za łapkę w ciemnym kinie. Tak mu się nastrój udzielił, że postanowił i dla mnie uszknąć kawałek tego tortu. Jednym słowem przegonił mnie po mieście z radosnym okrzykiem: "Nika, znajdziemy ci chłopaka". Taa, próbuj - rzekłam w myślach, ale okazja do zjedzenia tajskiego żarcia sama pcha się w ręce więc co, ja nie skorzystam? Jest na mapie Warszawy miejsce dość nowe, chociaż czerpiące z przedwojennej historii. W sercu Woli, przy Krochmalnej 59, od 1846 istniał browar Haberbuscha i Schielego. Rodzinna firma produkowała piwo, które nie tylko podbijało Europę, lecz także kraje Dalekiego Wschodu. W czasie powstania warszawskiego zapasy jęczmienia z browarnianych magazynów stały się podstawą zupy plujki. Po wojnie browar znacjonalizowano. Spółka - pod różnymi nazwami - działa jeszcze do 2