Rockowa księżniczka

Luźny piątek zaczął mi się już w środę. Szefostwo wyjechało, atmosfera w pracy zrobiła się nieoficjalna, a ja porzuciłam biurowy dress code na rzecz bransoletek na pół ręki i zarąbiaszczej koszulki w koncertowym stylu. W czwartek dorzuciłam sobie różowe pasemka, a w piątek to już w ogóle wzięłam urlop, bo w końcu mamy wakacje. A co! 

Dziś mamy już jednak poniedziałek, a ja wracam na wyjeżdżone koleiny. Bo tak właściwie jestem sztywniarą... i w sumie dobrze mi z tym. Od czasu do czasu maznę sobie włosy sprayem, albo obrysuję oczy a la panda, ale czy to zaraz taki rock&roll? 

***

Podziwiam ludzi, którzy umieją szukać: siebie, innych, Boga, pasji, sensu życia. Takich, których ciekawość świata nie umiera wraz z odebraniem dowodu osobistego. 

Jeden z moich znajomych po zakończeniu dość bolesnego związku wziął paszport, plecak i ruszył na stopa przez obie Ameryki. Koleżanka z chłopakiem zapisała się na warsztaty z ceramiki  - i chociaż pomyślałam, że to po prostu romantyczność wzniesiona na poziom Uwierz w ducha - to oni zaczynają przekuwać hobby w biznes. Jednak nie chodzi wcale o przewrócenie życia na drugą stronę. Rzucenie pracy, czy pójście na gigant, to dość skrajne formy realizacji, ale może być też bezpieczniej: moja poważna przyjaciółka-prawniczka, po całym dniu przerzucania kodeksów, tworzy dom dla królików. Z koralików, okrawków firanek i filcu. Bo i króliki są plastikowe. 

Łapię się na tym, że często jestem taką rockową księżniczką - nie, nie, nie tą fajną i wyluzowaną królową koncertów. Raczej tą laską, która siedzi na swoim kamieniu i rzadko kiedy przekracza strefę komfortu. Założyłam sobie koronę, stwierdziłam, że są zasady, które w mojej Skałkolandii panują i koniec. Ale kamienie to dość twarde podłoże. Czasem można sobie nieźle przytrzeć łokcie. Szczególnie wtedy, kiedy człowiek zaczyna wyrastać z ramek, które sobie stworzył.

***

Dobrze przeżyte życie to nieustanny wzrost. Kto się nie rozwija, ten się zwija. Kiedy człowiek porusza się tylko po tym co znane, to nie daje sobie przestrzeni na spróbowanie czegoś nowego. Niszczy w zarodku potencjalne pasje i nie pozwala sobie na dokopanie się do swojego prawdziwego ja. A tylko odkrycie rdzenia jestestwa daje każdemu z nas swobodę życia. 

Był czas, kiedy nawet śmieci szłam wyrzucić w pełnym rynsztunku: spodnie z tych bardziej wyjściowych, szminka. Aż tu nagle okazało się, że nikt nie poświęca mi tyle uwagi co ja sama sobie. Najpierw wyskoczyłam do śmietnika nieumalowana - świat się nie zawalił. Później poszłam do osiedlowej piekarni w luźnych dresach - nadal stał. Wczoraj byłam z psem na spacerze bez stanika - jeśli to czytacie: apokalipsy wciąż nie było! 

Nie był to spektakularny wyczyn, ale dla mnie to spory krok. Cegiełka zdjęta z muru wyobrażeń. Czasem człowiek nawet nie pomyśli, że może coś zrobić.

Ludzie jeżdżą na weekendy z przyjaciółmi. Tobie też wolno.
Można iść samemu z sobą na kawę i torcik bezowy, albo setę i galaretę. I to wcale nie jest dziwne czy niekobiece.
Można kupić sobie kolorowankę, kredki i malować świat wszystkimi kolorami tęczy, a nie tylko na żółto i niebiesko.
Można biegać codziennie do kościoła i nie być dewotką. A przy okazji chodzić na pilates i zajęcia z krav magi. Te światy się nie wykluczają.
Można powiedzieć rodzinie, że potrzebujemy przestrzeni lub zakończyć nic niewnoszące relacje. Telefon ostatecznie działa w dwie strony.

***

Z tym rozwijaniem i zwijaniem to prawda. Kiedy człowiek wskoczy ciut wyżej niż był przed chwilą: zmieni sposób patrzenia na świat i ludzi, kiedy dostrzeże więcej niż tylko czubek swojego nosa - wtedy łapie zupełnie inną perspektywę. Jeśli nasi bliscy też się rozwijają to idziemy razem, jeśli nie - wtedy nasze drogi zaczynają się rozjeżdżać. Dlatego tak ważne jest to, by o siebie nawzajem dbać. Nie tylko o męża czy żonę, ale o wszystkich, którzy mają dla nas znaczenie. 

Rozwijamy się przez rozmowę, wymianę myśli. Nie musimy się we wszystkim zgadzać, ale budujmy płaszczyznę do swobodnego wyrażania siebie. To bardzo cenne. Nigdy nie wiadomo kto komu i w jaki sposób przybliży nieba.

***

Nie lubię zostawiać rzeczy na ostatnią chwilę, jeżdżę na wakacje z rozpiską miejsc do odwiedzenia i irytuje mnie nawet nieprzewidywalność pogody. A jednak starłam na tej mojej skale łokcie aż do krwi. Moja przemiana zaczęła się jakiś czas temu i pewnie będzie trwała jeszcze bardzo długo, ale jestem przekonana, że sam proces jest już sukcesem.

Już nie muszę mieć godzinowej rozpiski i 6 scenariuszy potencjalnych rozmów. Spałam w miejscach, które koło komfortu nawet nie stały. Niczego nie neguję z zasady i chociaż ciągle jestem sztywna, to zaczynam być w tej sztywności trochę bardziej elastyczna.

Kamienne serce zaczęło się kruszyć i każdego dnia mam coraz większą ochotę, by spuścić te odłamki lawiną. Niech spadają, niech się toczą. To taka piękna muzyka! 

Fot. Markus Spiske / Unsplash


Komentarze

  1. Masz rację, teraz przeżywam cos takiego, pierwszy lot samolotem, obostrzenia pandemiczne, kupa papierologii, niepewność - ale przecież najbardziej boimy się nieznanego!
    Wiele razy przekonałam się, że wyjście poza własny komfort i utarte szlaki wyszło mi tylko na dobre.
    Nie zwijajmy się więc, życie jest zbyt ciekawe, by tkwić w skorupie:-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dokładnie tak! Strach ma wielkie oczy i konfrontacja z nim nie jest niczym przyjemnym, ale jak się już go pokona, to satysfakcja jest niewyobrażalna :)

      Usuń
  2. Na pewno trudno wyjść ze swojej strefy komfortu, wiem coś o tym, ale zauważyłam, że z roku na rok jest coraz łatwiej.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. I jaka jest satysfakcja, kiedy człowiek pokona swoje słabości, prawda?

      Usuń
  3. Ja jestem techno-księżniczką,ale w określonych sprzyjających warunkach mogę słuchać też rocka,disco-polo,a nawet muzyki z dansingów dla emerytów. Lubię różne wcielenia,mam wiele twarzy - a niektórych z nich nawet chyba sama jeszcze nie znam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Akurat muzyka nie miała tu większego znaczenia, ale gdybym miała słuchać techno albo disco polo to bym musiała wyjść taaaaak daleko od swojej strefy komfortu, że chyba nie jestem na to gotowa 🤣

      Usuń
  4. Bardzo ciekawa refleksją. Ale szczera i prawdziwa. To my powinniśmy sami umieć wygospodarować czas dla siebie i raz na jakiś czas wychodzić ze swojej strefy komfortu. Trzeba się te nauczyć, bo warto otwierać otwierać na nowe rzeczy i nowych ludzi.

    OdpowiedzUsuń
  5. Fajnie czasem pokonywać swoje słabości ❤

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Z mojej perspektywy fajnie jest je mieć już pokonane, bo sama droga to często istna orka na ugorze :D Ale podobno co nas nie zabije to wzmocni, albo wkurzy ;)

      Usuń
  6. Nigdy nie jest za późno, żeby zmienić swoje życie :) To tak banalnie brzmi, ale jednocześnie jest tak bardzo prawdziwe. Siedzenie w swojej strefie komfortu jest bezpieczne, ale jednak stoi się w miejscu. Osobiście nie lubię zmian, tzn. dokładnie tego okresu przejściowego, kiedy czeka mnie nieznane. Ale wiem, że zmiany są dobre. Kiedy, oczywiście, są dobre ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Kiedyś musimy się spotkać, żeby osobiście przybić żółwika :D Nie przepadam za opuszczaniem strefy komfortu, szczególnie tej kocykowo-książkowo-kanapowej, ale jednak dobrze czasem ruszyć zadek i jednak spróbować żyć pełnią życia. A banały właśnie dlatego są tak oklepanie, że są prawdziwe :D

      Usuń
    2. Nie ma problemu :)

      Kocykowo-książkowo-kanapowa strefa jest the best, mogłabym spędzić w niej pół życia. Byłoby przyjemnie, ale jednak trochę szkoda możliwości, z których by się wtedy nie skorzystało :)

      Usuń
    3. Taa, właśnie skończyłam oglądać opcje wakacyjno-podróżnicze. Dość mocno wybrzmiewa to "nie skorzystam". Przynajmniej nie w tym roku :P

      Usuń
  7. Do opuszczenia strefy komfortu przydatni są piłkarze. Mogą to być znajomi, w moim przypadku to często moja żona. Taki piłkarz podchodzi do ciebie i zasadza takiego kopa, że lecisz jak kometa. Najpierw jesteś zły, ale z czasem zaczynasz doceniać piękno tych nieznanych galaktyk, mijanych po drodze.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hahahah, wygrałeś tym komentarzem :D Szczególnie, że masz 100% racji - czasem bez kopa na rozpęd po prostu się nie da.

      Usuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Okrutnik

Wskrzeszeniomat – część pierwsza

Ramen z przypałem