Wszystko zostaje w stodole

Pamiętam moje pierwsze wesele. Nie to, że moje-moje, ale pierwsze na którym byłam. Miałam jakieś 4 lata, a ciocia wychodziła za mąż. W pamięci utkwiły mi dwie rzeczy: torty w kształcie jeży i polonez w figurami. To był pierwszy i jedyny raz, kiedy widziałam ciasta z kolcami ze startej czekolady i noskami z winogron. Jednak to polonez tańczony przez setkę ludzi zrobił na mnie największe wrażenie. Może dlatego, że miałam mniej niż metr i wszystko wydawało mi się o wiele większe i bardziej kolorowe niż w rzeczywistości. Pamiętam, że tancerze rozchodzili się na boki i tworzyli mosty, a ja biegłam pod szpalerem z ich uniesionych rąk. 

Drugie przyjęcie weselne zaliczyłam przy okazji ślubu kolejnej cioci. Było urocze, kameralne i leciała na nim świetna muzyka. Panna Młoda miała luźną suknię z bolerkiem w drobne stokrotki i promieniała szczęściem. Pamiętam śmiech nowożeńców, ich pierwszy taniec i atmosferę intymności, stworzoną przez rodzinę i przyjaciół.

Bywałam później na innych weselach, ale jakoś nigdy nie zapałałam miłością do imprez tego typu. Wiecie: za dużo alkoholu, za dużo głośniej muzyki - zazwyczaj niezbyt zbieżnej z moim gustem, dziwne oczepinowe zabawy i przymus dobrej miny do złej gry, kiedy wcale nie było mi do śmiechu. Dlatego dziwiłam się sama sobie, że zaproszenie na "typowe wiejskie wesele" aż tak mnie ucieszyło. W końcu "typowe wiejskie wesele" to coś, co zawsze mnie przerażało i czego starałam się unikać.

***

Kilka miesięcy temu mój przyjaciel brał ślub z fantastyczną dziewczyną, a ja wymiksowałam się z ich Wielkiego Dnia zawożąc flaszkę z dwutygodniowym wyprzedzeniem. Trochę mi wstyd, ale zabawa w pojedynkę sprawdza się tylko w komediach romantycznych. Bywałam już na weselach solo i nie były to najlepsze imprezy w moim życiu. Teraz jednak jechaliśmy w czwórkę - silna ekipa ludzi zdeterminowanych bawić się do upadłego. Tak nam się przynajmniej wydawało, chociaż każdy z nas zaliczył od rana dokładnie tę samą myśl: "Boże, jak mi się nie chce!" Ponieważ jednak doświadczenie uczy, że im bardziej się nie chce, tym lepsza impreza, wrzuciliśmy do bagażnika walizki i ruszyliśmy w drogę.

Pierwszy zgrzyt pojawił się na ślimaku, który miał nas wyprowadzić na Piaseczno, a wyprowadził na trasę do Centrum. Dwadzieścia minut i dwieście bluzgów później, wróciliśmy jednak na właściwą drogę. Drogę, która z każdym kilometrem oczarowywała nas coraz bardziej. Złote liście, opustoszałe pola, zapach grzybni - wszystko o czym zapominamy kisząc się między bloczyskami. Jechaliśmy więc chłonąc wrażenia estetyczne, pomni tego, że mamy czasu jak lodu. 

A wiecie co się dzieje z lodem w październiku? Topi się, skubany...

Wpadliśmy do zajazdu jakby nas gonili, taszcząc torby i pokrowce z ubraniami. I w tym miejscu chcę powiedzieć, że życie jest strasznie niesprawiedliwe. Co musi zrobić facet, żeby dobrze wyglądać na imprezie? Założyć garnitur, wbić się w wyjściowe pantofle i skropić dobrą wodą kolońską. Wsio. A co musi zrobić dziewczyna? Po pierwsze: wyjąć parownicę z torby i odprasować kieckę. Po drugie przekopać kosmetyczkę w poszukiwaniu korektora i zamaskować cienie pod oczami. Po trzecie założyć rajstopy, odprawiając jednocześnie modły, by się nie podarły przy wciąganiu na tyłek. Umalować się. Uczesać. Spróbować nie wyglądać jak garnek. Założyć niewygodne buty, robiące efekt wow. Zapakować baleriny, które uratują stopy za najdalej dwie godziny. Sprawdzić trzy razy czy majtki nie odznaczają się pod sukienką. Ułożyć cycki w staniku, bo na pewno się przesunęły przy podciąganiu tych cholernych rajstop. I co najważniejsze - ogarnąć się z tym wszystkim w 20 minut.

Serio, rozwinęłyśmy taką prędkość, że moglibyśmy napędzać Enterprise przy wchodzeniu w hiperprzestrzeń. Wpadliśmy do kościoła na styk, a mnie z miejsca ogarnęło wzruszenie. Już nieważne było to, czy mi się włosy dobrze ułożyły. Ważna była tylko Młoda Para przed ołtarzem, ich miłość i przejęcie w głosie, gdy składali przysięgę. Zwilgotniały mi oczy kiedy słyszałam "...biorę sobie Ciebie za żonę..." i "Mężu, przyjmij tę obrączkę...". I chociaż nie raz słyszałam tę frazę, to i tak zawsze się przy niej rozpływam.

A potem... potem było wesele.

***

Polskie wesela różną się od siebie w zależności od regionu, ale kilka elementów jest stałych: wniesienie świeżo poślubionej żony przez próg, przywitanie chlebem i solą, pierwszy taniec, "Gorzko, gorzko" i elementy disco polo. Auć. To ostatnie zawsze przyprawiało mnie o gęsią skórkę. Na szczęście od pół roku byłam delikatnie przygotowywana na to, że taka muzyka się pojawi. I pojawiła się. Właściwie inna muzyka leciała tylko w tle, kiedy kapela odpoczywała. 

A propos kapeli: pierwszy raz spotkałam się z koncepcją imprezy między stołami. Do tej pory bywałam raczej na weselach w stylu Ą-Ę: sala glamour, prezenciki dla gości, proste plecy przy stole. Tu także był wydzielony parkiet do tańca, ale wyobraźcie sobie sytuację, kiedy między rosołem a devolayem pomiędzy biesiadników wbija kapela i zaczynają się przyśpiewki. Jak to z folklorem bywa, niektóre teksty są straszliwie żenujące, ale sala falowała równo. Mnie ożywiły dopiero "Sokoły", bo to jedyna pieśń biesiadna w moim repertuarze. A ludzie skakali. Serio: skakali, klaskali, śpiewali pełnym głosem i dali się porwać radości. To było tak uzależniające, że cała moja sztywność poszła być sztywna gdzie indziej, a mnie też poniósł nastrój chwili. Były więc pogardzane przeze mnie wężyki, które w ogóle mi nie przeszkadzały; było to straszliwe disco polo z tekstami, które jeszcze przez dobre trzy dni obijały mi się po mózgu. Był cały ten weselny klimat, a jednocześnie było tak normalnie i swojsko, w najlepszym tego słowa znaczeniu. 

Bo chociaż był elegancki walc z "Nocy i dni", świece na stołach i żywe kwiaty, chociaż były odświętne fryzury i wyjściowe suknie, to jednak przez całą noc czuło się atmosferę zwykłej życzliwości. Takiej ciepłej, ludzkiej i niewystudiowanej. Było miejsce na żarty, na śmieszne opowieści. Ba! Panna Młoda tańczyła na krześle - trochę była wywołana na forum, bo akurat leciała jedna z przyśpiewek, więc można powiedzieć, że fonia i wizja zgrały się jak w teledysku. Przede wszystkim czuć było, że nowożeńcy dobrze się bawią, że to jest ich czas i pomimo emocji, zmęczenia i chęci ugoszczenia wszystkich razem i każdego z osobna, to jednak potrafili wyciągnąć dla siebie z tej nocy tyle, ile tylko mogli.

Cała impreza odrywała płatek po płatku moje uprzedzenia. Przeżyłam spotkanie ze Straszliwymi Nieznanymi Ludźmi, którzy okazali się być przemiłymi osobami. Pieśni w stylu "Szła dzieweczka do laseczka" dało się przeżyć, podlawszy się obłędnie dobrą wódką różaną. Btw, stereotyp o alko na weselu sprawdza się jak najbardziej: jest wiejski stół, jest zabawa. 

Zawsze uważałam też, że wesela to imprezy dla dorosłych i wzorem XIX-wiecznych matron trzymałabym latorośle z daleka. A tu maluchy skradły show. Pierwsza rozczuliła mnie dziewczyneczka, która z zafascynowaniem patrzyła na tort i płonące na nim race. Podchodziła coraz bliżej i bliżej, aż najspokojniej w świecie wsadziła palec w krem. Grunt to sprawdzić, czy dobre. Drugim bohaterem wieczoru okazał się Igor - zawodnik niezniszczalny. Nie wiem czy w Waszych stronach praktykuje się wykup butów nowożeńców? "Panie Młody, nie bądź Felek, wykup Młodej pantofelek!" Kiedy cena w płynie zostaje już uzgodniona, "złodziej" musi jeszcze coś zaśpiewać albo zatańczyć. Albo zrobić pompki. Dwóch facetów w garniakach ciśnie te porządne, żołnierskie pompki - idą twardo, łeb w łeb. Twarze mają lekko czerwone, bo metabolizm po północy już nie taki, a tuż obok Igorek leci równo z nimi. Oni wstali ledwo żywi, a on się otrzepał, zrobił jeszcze 10 przysiadów i wydębił torbę cukierków. Tak to się robi!

Największą zgrozą na weselach napawały mnie jednak zawsze oczepiny. Ten moment, kiedy WSZYSCY bawią się tak doskonale, a już najlepiej panny na wydaniu. No, boki zrywać. Zwykle przytomnie urywałam się koło północy, bo nigdy nie umiałam pojąć radości z przewijania marynarki i pompowania balonów. Oczepiny wiązały się dla mnie z dużym stresem, bo zdarzało się, że ludzi ponosił melanż i inwencja twórcza. 

Tu jednak miałam pewność, że zabawy będą z klasą, dlatego przez myśl mi nie przeszło by uciekać z sali. Najpiękniejsza była dla mnie zabawa nr 1, czyli ta związana z bukietem. Nie było żadnego rzucania, ale do bukietu przywiązano dziesiątki wstążek, a dziewczyny trzymając je chodziły w rytm muzyki dookoła Panny Młodej. Przypominało to pogański maik. Przeplatałyśmy się i wirowałyśmy, a Panna Młoda po kolei odcinała wstążki, aż została tylko jedna. To było urocze. Drugą zabawą, która wzbudziła entuzjazm były śpiewanki. Prowadzący podchodził do kolejnych uczestników, a oni musieli zacząć śpiewać - obojętnie co, byleby tylko utwory się nie powtarzały. No i trzeba było zmieścić się w limicie 3 sekund. "Na sucho" to każdy mądry, ale kiedy mikrofon ląduje człowiekowi przed twarzą naprawdę można dostać spięcia mózgu. I tak "Mój jest ten kawałek podłogi" przeplatał się z intro "Pszczółki Mai", by za chwilę mogło zabrzmieć gromkie "Lulajże Jezuniu" - zaprawdę mix był niezły.

W drodze na wesele zarzekałam się w myślach, że wyjdzie ze mnie lew parkietu. Jednak nie wzięłam pod uwagę tego, że jadąc na taką zabawę naprawdę trzeba mieć zdrowie. Koło drugiej ścięło mnie jak lilię i cieszyłam się, że wystarczy tylko wymknąć się na piętro, ogarnąć prysznic i wczołgać się pod kołdrę. Podobno impreza trwała do szóstej, ale ja już tego nie słyszałam.

***

Panna Młoda przez cały okres narzeczeństwa prezentowała postawę kwiatu lotosu na wzburzonym morzu przygotowań ślubnych. Wybrała suknię w pierwszym salonie, zakupiła kratę piwa po promocji i własnoręcznie ogarnęła kwestię dekoracji. Trochę się obawiałam, czy na ostatniej prostej nie dopadnie jej stres i nie zamieni się w Godzillę, tak jak to się zdarzało wielu przed nią. Ale nie! Państwo Młodzi byli tak wyluzowani i zakochani, że wszystkie ewentualne niedociągnięcia wpisali na listę "rzeczy, które i tak nie wyjdą". I nawet jeśli takie były, to chyba nikt ich nie zauważył. Zresztą, gdyby nawet - to co się zdarzyło na weselu, zostaje w stodole.

Pytacie gdzie w tym wszystkim jest stodoła? Na podwórku Panny Młodej. Wesele było w uroczym lokalu z miękkim światłem i żywymi kwiatami. Jednak tradycja nakazuje, by następnego dnia zaliczyć poprawiny. I powiem Wam, że na tę stodołę jarałam się od dwóch tygodni. Jeszcze Narzeczona wysyłała zdjęcia z przygotowań, ale nie mogłam się doczekać żeby zobaczyć na żywo tę mroczną przestrzeń przyozdobioną setkami choinkowych lampek, balonów i pasków kolorowej krepiny. Lekkość boho zmieszała się z krzykliwą estetyką lat 90., jednak to połączenie wcale się nie gryzło. Muzyka do tańca nie ograniczała się do hitów z Disco Relax, ale tworzyła fajną składankę. Żurek z jajkiem przyjemnie rozgrzewał, pies przychodził sprawdzić czy załapie się na weselne kąski. Dym papierosów unosił się do góry, podświetlany przez słońce, które wciskało się przez szczeliny drewnianych ścian. Nowożeńcy - pomimo zarwanej nocy - promienieli radością i spokojną pewnością ludzi, którzy chcą iść razem przez życie. Przywitali nas w trampkach i bluzach. Pan Młody z rozbrajającą szczerością przyznał, że jego torbę z ubraniami zabrał dziadek, więc zanim umyślny posłaniec przywiózł mu spodnie, występował w dresie. 

Przez przypadek życie pokazało, że wszystko wraca do normy. Przedślubna gorączka minęła i zaczyna się codzienność. I chociaż te Wielkie Momenty zapadają w pamięć, to jednak w ogólnym rozrachunku liczy się właśnie to proste, zwyczajne życie. Robienie sobie nawzajem kanapek, przynoszenie skarpetek, gdy w środku nocy zmarzną stopy i wygłupy przy sprzątaniu. To te małe gesty wplecione w szarą tkankę kolejnych dni sprawiają, że życie nabiera barw. 

Fot. Sandy Millar / Unsplash

Komentarze

  1. Też jakoś nie przepadam za muzyką graną na weselach.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jeśli w domyśle jest disco polo, to faktycznie włos się jeży. Ale przypominam, że w 1984 Iron Maiden grał na weselu w Poznaniu, więc... wszystko się może zdarzyć, gdy głowa pełna marzeń :D

      Usuń
  2. Nie lubię wesel....
    Nawet na własnym byłam tylko przez niecałą godzinę..... a potem przeprosiliśmy gości i pojechaliśmy nocnym pociągiem w Tatry...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ważne, że po swojemu :) A podróż poślubna nocnym pociągiem ma w sobie urok przygody :)

      Usuń
  3. Raczej nie mam dobrych doświadczeń z weselami, ale dobrze przeczytać, że są doświadczenia, które pozwalają walczyć ze swoimi uprzedzeniami i na weselu naprawdę można się dobrze bawić. Chociaż mam wrażenie, że to ogromnie zależy od ludzi, którzy są na takiej imprezie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Przede wszystkim od ludzi! Kiedy chodziłam sama na takie imprezy bawiłam się średnio, ale jeśli ekipa była fajna to zabawa była przednia :) Zresztą to się sprawdza przy każdej okazji :)

      Usuń
  4. Haha będę czwartą osobą tutaj, która napisze, że nie cierpi wesel. Jednak dwa w życiu były dla mnie super. Zacznijmy od tego, że oba cywilne. Ach kocham tę krótką uroczystość. Pierwsze wesele to mojego wujka w garażu :D. Nie było disco-polo, muzyka własna bez orkiestry, na obiad był grill, tańczyliśmy na dworze, zero kamer, zero durnych zabaw a wszyscy i tak bawili się wyśmienicie. Drugie takie wesele nieskromnie powiem było moje. Podobnie jak w opisywanym przez Ciebie na poprawiny, było w stodole. Uparłam się na tę stodołę, wywalczyłam u rodziców i teściów xD. Ślub też cywilny w plenerze pod stodołą (na moim blogu r.a.cieżka można poszukać fotki :)). No i plac zabaw był obok gdzie mogłam poszaleć w sukni z dzieciakami :P. Panna młoda na zjeżdżalni a co tam. Dzieciaki są najlepsze na takich imprezach, bo po prostu olewają co wypada i ja biorę z nich przykład :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No właśnie! Nie spodziewałam się, że aż tyle osób ucieka od wesel :P Ja może ich nie tyle "nie cierpię" czy "nie lubię", ale nigdy nie były w 10 najlepszych imprez. Za to chciałabym iść kiedyś na bal przebierańców :D Muszę obczaić te zdjęcia - szczególnie te ze ślizgawką :D

      Usuń
  5. Mi końcówka się spodobała, czyli podsumowanie o tym jak wygląda życie po Wielkim Wydarzeniu.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję :) Tak mi się wydaje, że właśnie o te drobne gesty chodzi. Ubicie smoka też się liczy, ale o wiele częściej niż smok trafia się prozaiczne zmęczenie. Fajnie mieć wtedy obok siebie kogoś, kto zdejmie nam z barków odrobinę ciężaru.

      Usuń
  6. Ja nie lubię ani wesel ani muzyki, która jest na nich grana.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dużo zależy od Państwa Młodych - wizja Panny Młodej na zjeżdżalni i imprezy garażowej nie wpisuje się w kanon, a przecież się odbyła :)

      Usuń
    2. Tak wizja pary młodej też ma duże znaczenie. Może być bardzo nietypowa.

      Usuń
  7. Jak ja dawno nie byłam na weselu. Uwielbiam tego typu imprezy.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dla mnie też to było pierwsze wesele chyba od 6 czy 7 lat. Kawał czasu. Człowiek nawet sobie nie uświadamia jak bardzo brakuje takich imprez.

      Usuń
  8. Jako etatowa stara panna nie lubię wesel i czasami trzeba mi grozić, żebym przyszła. Ale nawet w młodości, kiedy byłam bardziej do wzięcia nie lubiłam wesel. Dobrze, że była wódka. Teraz nie pije alkoholu, ale na razie nikt mnie nie zaprasza., więc się nie martwię. A jeśli kiedykolwiek stanę na ślubnym kobiercu, to dla gości zrobię grilla na podwórku. O! Do samych ślubów nic nie mam, są piękne:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Śluby są cudne! Zawsze się wzruszam - nieważne czy znam ludzi, czy nie znam. Zresztą nawet na filmie siedzę z uśmiechem od ucha do ucha :) A co do reszty - jak już się jest na tyle dorosłym żeby się hajtnać to można też decydować o charakterze imprezy. A co!

      Usuń
  9. Ja jak dotąd, a mam 19 lat, byłam może na 2 weselach, takich weselach z prawdziwego zdarzenia i nie powiem brakuje mi czasem tego typu imprezy. Osobiście, jeśli kiedyś mi się to marzenie uda spełnić to chciałabym takie typowo polskie, swojskie wesele, właśnie w jakiejś stodole, z parkietem na świeżym powietrzu, z wiejskim stołem z prawdziwego zdarzenia, takie aby wybawić się za wszystkie czasy :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja zawsze z niepokojem patrzę na opcję ślubów i wesel w plenerze, bo cóż - pogoda u nas bywa kapryśna. Ale masz rację - wygląda to obłędnie :)

      Usuń
  10. Hasło "ścięło mnie jak lilię" na stałe zagości w moim słowniku. Barwny opis, tak barwny, że oczami wyobraźni widziałam ten palec w torcie, walkę z rajstopami, wężyki, i lulajże Jezuniu.
    I tak, zgadzam się w 100% że gdy muzyka ucichnie,welon przestanie falować w tańcu, a kieliszki przestaną brzęczeć-zaczyna się to, co ma największą wartość-codzienna wspólna droga!!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Czyli udało mi się :) Taki był plan, żebyście poczuli klimat :D Wiem, że różnie się w życiu układa, ale wierzę w długo i szczęśliwie :)

      Usuń
  11. Nigdy nie lubiłam wesel, ale na weselu syna bawiłam się świetnie do 4 rano.
    Najważniejsze, by szczęście po weselu trwało i trwało... a obiad zrobiony przez męża jest więcej wart, niż bukiet róż ;-)
    jotka

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ej, nie ma się co ograniczać - czasem obiad, czasem kwiaty :)

      Usuń
  12. Nie mam już okazji chodzić na wesela i z tego powodu nie jest mi przykro 🤓 Na własnym bawiłam się dobrze, choć z perspektywy czasu śmiejemy się gorzko z mężem, że z gości, którzy na nim byli, 98% to teraz obcy ludzie. I drugi raz bym ich nie zaprosiła. W ogóle nie robiłabym wesela... W ogóle gorzkie i smutne mam wspomnienia z wesel, na których byłam. Najlepiej i najszumniej bawiłam się na weselu, które za kilkanaście lat skończyło się szumnym rozwodem, a ówczesny pan młody wpadł w nałóg i już nie żyje. Jeju, ale walnęłam komentarz...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No cóż, życie się różnie plecie. Ważne żeby samemu też spróbować dziergać rzeczywistość, a nie tylko zdać się na los. Czasu nie da się zatrzymać i to, że ludziom było po drodze w jakimś momencie życia nie znaczy, że tak będzie zawsze... Ale wtedy robi się miejsce na coś nowego.

      Usuń
  13. Nie przepadam za weselami. Zrezygnowałam nawet z własnego... Stwierdziłam, że urządzę je na trzydziestą rocznicę ślubu. Całe szczęście mąż był za :) Mamy jeszcze trochę czasu :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hahaha, ale wiesz, słowo się rzekło :) Będziecie mieć epicką 30 rocznicę. To chyba perłowa... Czyli co, Madagaskar? ^^ W końcu to jeden z potentatów :)

      Usuń
  14. Ta muzyka to element charakterystyczny na polskich weselach :/

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A myślicie, że w innych krajach nie ma takiej muzyczki? :P

      Usuń
  15. Nie przepadam za jakimkolwiek rodzajem imprez. Ja nawet swojej osiemnastki nie wyprawiałam więc sobie możesz wyobrazić!
    A na ostatnim weselu byłam u swojej kuzynki i moją największą obawą było to jak ja wytrzymam do tej 1-2 w nocy, sama jak palec, bo przecież brat będzie pić, kuzyni zawsze cisneli ze mnie bekę i pili oczywiście... Byłam przygotowana na to, że sobie grzecznie "przeczekam" impreze u boku babci, do momentu kiedy nie zajechaliśmy na miejsce a tak.... konkretny przydział miejsca przy stoliku. Moja pierwsza myśl - umrę przy tylu obcych mi ludziach! A jak będę musiała siedzieć koło jakiejś dziewczyny, która będzie na mnie patrzeć z politowaniem? Albo koło typa który będzie się tylko ślinił lub uzna, że ze mnie pasztet? Okazało się, że mam miejsce koło brata i kuzynka, który przyszedł z dziewczyną.
    Kobieto ona uratowała ten wieczór! gdyby nie ona pewnie siedziałabym przy stole lub uciekała na ogródek, a tak to razem tańczyłyśmy i ogólnie wciągała mnie do grona.
    Był jeszcze od strony Pana Młodego taki facet mega pozytywny. Przyjechał z żoną a wywijał z każdą napotkaną. Serio dobrze się bawiłam. I nawet nie wiem kiedy na zegarze wybiła 2:00. A że w poniedziałek musieliśmy z rodzicami wstać przed 4:00 bo mieliśmy wyjazd w góry.... cóż. Gdyby nie to, pewnie bylibyśmy dłużej. To prawda, że czym człowiek bardziej negatywnie nastawiony i mu się nie chce, to impreza jest sztosiwem. :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Aha, aha - ja tak mam nie tylko z wielkimi imprezami. Czasem nie chce mi się iść na piwo, a potem okazuje się, że to był wieczór głębokich rozmów i w ogóle bajka. "Lenistwo jako wyznacznik poziomu zarąbistości wydarzenia. Opracowanie zbiorowe" :D

      Usuń
  16. Tak pięknie to wszystko opisałaś, że aż się wzruszyłam :) A pierwsze wesele, które pamiętam z dzieciństwa też do dziś mam w pamięci :) I też były jeże :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bo to był ogólnokrajowy hit :D A potem nagle zniknęły :(

      Usuń
  17. Ja osobiście nie pamiętam pierwszego wesela na którym byłam, aczkolwiek takich przyjęć było na pewno dosyć sporo. Tortów w kształcie jeży jeszcze nie widziałam, ale na pewno pięknie się prezentowały :D Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pięknie to może za duże słowo :D Ale dla dziecka to był sztos :)

      Usuń
  18. Jako dzieciak chyba lubiłam wesela, a później mi przeszło ;) Niemniej fajnie mi się to czytało tę notkę. Zainteresowała mnie szczególnie różana wódeczka :D

    Nie przepadam za weselami właśnie z tych wymienionych przez Ciebie powodów. Ale byłam też na jednym fajnym, z naprawdę świetną muzyką, doskonałym jedzeniem, piękną salą... No, wszystko było piękne. Przez moment nawet przeszło mi przez głowę, że takie wesele mogłabym mieć :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oj, ta różana wódeczka to była czysta poezja... Aż się rozmarzyłam na samo wspomnienie - delikatne jak płatki na wietrze, pachnące jak ogród latem. A jakiego dawało kopa ;)

      A wiesz, złote gody, srebrne gody, cynowa rocznica, dzień kota - okazji do imprezowania nigdy dość :)

      Usuń
  19. Cieszę się, że wesele było tak udane i niezapomniane. Ja bardzo lubię wesela, a przez kilka ostatnich lat mnie ominęły, bo mój były chłopak ich nie lubił i nie chodziliśmy. Teraz nadrabiam z obecnym chłopakiem i nie opuszczam już żadnego.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mam nadzieję, że i twoje będzie udane ;) a póki co baw się jak najlepiej u bliskich :)

      Usuń
  20. Ja szczerze mówiąc byłam może na dwóch weselach w swoim życiu i to za dzieciaka :D
    Sam weselny klimat na podstawie różnych opowieści jest dla mnie bardzo intrygujący. Ta cała oprawa , masa przygotowań i chęci by jeden z ważniejszych dni w życiu był po prostu piękny sprawia, że spoglądam na wesela jako uroczystość bardzo doniosłą i osobistą.

    Pozdrawiam serdecznie!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak naprawdę wszystko zależy od ludzi - jeśli są fajni, jeśli umieją się cieszyć i nie skupiają się przesadnie na drobiazgach, to wszystko wychodzi idealnie ;) a jeśli jest przerost formy nad treścią to... nic już nie pomoże :p

      Usuń
  21. Coś jest w tych przysięgach małżeńskich, że wzruszają nas baby no... :) pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A najlepsze jest to, że to się nie nudzi: jak nie ślub w realnym świecie to w filmie, jak nie w filmie to w książce ;)

      Usuń
  22. Ha!!! Z obawy przed takim Wielkim Weselem (o którym bardziej marzyły mój tatuś niż ja), nasz 7-letni związek rozpadł się na kawałki. Ja poszłam w swoją stronę... Misiek w swoją... finito!!! Ale gdzieś tam w środku tliła się nasza miłość. Z wiosną (po 4 miesiącach rozstania) wybuchła na nowo. Wzięliśmy ślub w Urzędzie Stanu Cywilnego w obecności urzędnika, dwojga świadków i koleżanki, która cyknęłam nam parę zdjęć. Wieczorem zaprosiliśmy przyjaciół na piwko do ulubionej knajpy. Oczywiście nikt nic nie wiedział. Rodzice dowiedzieli się w dniach następnych... tatuś długo nie potrafił mi wybaczyć tego, ale z czasem i jemu przeszło.
    To był najfajniejszy ślub na jakim byłam, bez spiny, która paraliżowała mnie strachem, bez zbędnych wydatków (na które nie było mnie stać). Lepszego nie mogłam sobie wymarzyć 😊!!!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. "Ja poszłam w swoją stronę... Misiek w swoją... finito!!!" A we mnie zamarło - jakże to? A dziewczynki, a wakacje? Za dużo napięcia od świtu ;)

      Ale jednak to prawda, że miłość wszystko zwycięży ❤️

      Usuń
  23. A ja byłam kilka razy na weselu i powiem szczerze, że dobrze się bawiłam! To na pewno zależy od ludzi, na jakich się trafi. Na jednym z tych wesel znałam dosłownie tylko parę młodą i rodziców młodej, więc naprawdę obawiałam się, jak będzie - na, zakładałam, że będzie słabo, i od razu uprzedziłam, że na poprawinach mnie nie będzie. No, a koniec końców znajomi młodej pary okazali się być bardzo sympatyczni, bawiłam się razem z nimi i to tak dobrze, że zostałam na poprawinach 🙂

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pewnie, że od ludzi :) Po prostu czasem stereotypy wysuwają się na pierwszy plan i potrafią nieźle namieszać w głowie :P

      Usuń
  24. Ja nie znoszę tradycyjnych wesel,dlatego swoje zorganizowałam całkiem inaczej: przyjęcie na 30 osób przy muzyce elektronicznej i DJ-u, bez żadnych oczepin, pierwszego tańca, chleba i soli oraz innych żenujących (w mojej opinii) zwyczajów. Gdybym miała decydować ponownie, nie robiłabym wcale - tylko lampka szamoana w USC, a potem prosto na lotnisko i na jakieś Malediwy ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No i zrobiłaś po swojemu - to się liczy. Teraz też byś zrobiła tak jak chcesz, ale jesteś na innym zakręcie życia. Kto wie, może za 20 lat stwierdzisz, że gdybyś miała robić dziś to koniecznie na bogato i bezowej sukience ;)

      Usuń
  25. Ja bardzo lubię wesela, choć oczywiście są elementy, których nie znoszę m.in głupie zabawy na oczepinach (na szczęście jako mężatka mogę sobie na luzie siedzieć wtedy przy stole i się nie przejmować) i żenujące przyśpiewki.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Taaak...to potrafi zabić ćwieka, co autor miał na myśli kiedy te przyśpiewki tworzył :P Chociaż od rubasznych zabaw już się odchodzi i coraz częściej zdarzają się urocze - jak np.:"maik" :)

      Usuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Ramen z przypałem

Obdarowani

Boski pierwiastek