Aktualizacja

Jak często aktualizujecie swoje smartfony? Mam wrażenie, że co chwila dostaję powiadomienie o nowej wersji kolejnej aplikacji. Kiedyś ignorowałam je z premedytacją, ale telefon odmówił współpracy i musiałam na cito ściągać wszystko czego żądał system.

Niezwykle frustrujące doświadczenie, bo nie lubię, gdy ktoś coś mi każe. Jeszcze gorzej, gdy to jest rzecz. Obiekt nieożywiony i wbrew pozorom wcale nie taki smart. Niech pierwszy rzuci komórką ten, któremu słownik nie poprawił sensu zdania tak bardzo, że jedynym honorowym rozwiązaniem byłaby zmiana nazwiska i wyprowadzka do Azji.

Ale skoro już jesteśmy przy aktualizacji… Kiedy ostatnio robiliście ją sobie i bliskim?

No już, szybko, róbcie rachunek sumienia! Tydzień temu? Miesiąc? Rok? 10 lat? A może nigdy? Założę się, że znacznie częściej uaktualniacie oprogramowanie elektronicznych sprzętów niż to, od którego zależą relacje z innymi i samym sobą.

Nie będę jednak rozdzierać szat, bo wcale nie odbiegam od średniej w tym zakresie. Też wydaje mi się, że doskonale znam siebie, rodzinę i przyjaciół. Nieomylność aż tryska uszami. Pławię się w samozachwycie póki życie nie zmusi mnie do konfrontacji z tym, co wiem od zawsze.

Jakiś czas temu miałam dość trudną rozmowę o wizji przyszłości. Mieliłam ją w sobie dobry tydzień – trochę przez zranioną dumę i zawiedzione nadzieje,  a po części dlatego, że emocje wracały falami, jak wstrząsy wtórne. Poryczałam się, wkurzyłam, zbrzydłam – bo podpuchnięte oczy urodzie nie służą – a potem zaczęłam rozkminiać.

Czułam potrzebę dokopania się do źródeł moich chęci i niechęci. Obracałam w głowie wspomnienia i wyobrażenia, by zetrzeć z nich pozłotkę. Sprawdzałam ile z nich jest rzeczywiście moich, a ile zapożyczonych. Geneza postaci na pełnej kurtyzanie.

Wnioski? Wnioski mocno mnie zaskoczyły.

Okazało się, że to co brałam za absolutne pewniki, niemal dogmaty mojego świata, odrobinę się wyrobiły. Nadal nie tyka mi zegar biologiczny, ale już nie paraliżuje mnie wizja ciąży. Wiem, że mogę być szczęśliwa będąc mamą i nie będąc. Tak po prostu. Kiedy to sobie uświadomiłam poczułam niesamowitą lekkość. To było jak zdjęcie bardzo ciężkiego plecaka, który dźwigałam. Rozejrzałam się wokół siebie i zobaczyłam całe mnóstwo kobiet, które wciąż mają imiona, hobby i pomalowane paznokcie. Są sobą, mimo tego, że są jednocześnie mamami.

Nie dostaję też już wysypki na myśl o domku jednorodzinnym. Tylko zrozumcie mnie dobrze: I’m still Nika from the block. Dobrze mi żyć według osiedlowego rytmu, ale zaczynam rozumieć przyjemność płynącą z picia kawy na tarasie. Może mieszkanie w domku z ogródkiem nie jest końcem świata i skazaniem na wygnanie? Bo tak to odbierałam przez lata. Daleko do sklepu, do teatru, do kina. Trzeba jechać godzinami podmiejskim do miasta. Wizja błękitnego nieba nie rekompensowała mi dostępu do kultury na wyciągnięcie ręki. To, że przeważnie nie miałam siły tej ręki wyciągnąć, nic w tym układzie nie zmieniała. 

Rozmawiałam też niedawno z koleżanką, która podobnie jak ja stwierdziła, że oblekła się w plusz.

– Jeszcze 5 lat temu powiedziałabym, że interesuje mnie tylko chrom, szkło i narożny gabinet z wypasioną tabliczką – mówiła.  – Wtedy wizja pracy na wysokich obrotach 24h w ogóle mnie nie przerażała. Ważne, żeby było mnie stać na apartament w Śródmieściu i wakacje za granicą. A teraz mieszkam w bloku z wielkiej płyty. Kariery nie robię, bo wolę iść z psem na spacer, poukładać puzzle. Nie znałam się takiej…

Ja też jej takiej nie znałam. To zawsze była ostra babka. Taka z czerwoną szminką i włosami od linijki, chodząca na obcasach 365 dni w roku. Ona nie miała chwili zawahania, tylko listę z rzeczami do odhaczenia. Studia, drugie studia, aplikacja. Zaczepić się w jednej z kancelarii Wielkiej Czwórki i piąć w górę jakby jutra miało nie być.

A potem przyszedł Covid, który przeczołgał ją dość mocno. Była długa rekonwalescencja i przymusowy przystanek w biegu. Nagle okazało się, że powietrze może mieć zapach, rosół smak, a spanie 8 godzin na dobę działa na cerę lepiej niż droga kuracja w gabinecie kosmetycznym.

***

Wiecie, praca nad sobą jest najtrudniejszą jaką w życiu przyjdzie nam wykonać. Nie jest łatwo zajrzeć w głąb siebie i sprawdzić, skąd biorą się nasze lęki i pragnienia. Nie łatwo jest przyznać przed sobą, że może popełniło się gdzieś błąd. Może błąd popełnili inni w stosunku do nas, a może to my robiliśmy nieświadomie krzywdę naszym bliskim? 

Dostrzeżenie tego, przepracowanie, pogodzenie się z tym i pójście dalej to cenna umiejętność.

Na przestrzeni lat zmienia się smak, gust. To, że kiedyś pasowały nam różowe trampki nie oznacza, że pasują dzisiaj. Tak jak ocena szkolna nie jest wyznacznikiem inteligencji, a jedynie informacją o stopniu opanowania materiału, tak upływ lat nie definiuje naszego jestestwa. Jest tylko informacją o tym, ile razy ziemia okrążyła słońce od chwili naszych narodzin. Niczym więcej. Nie dajmy więc sobie wmówić, że jest za późno na zmiany.

Nigdy nie jest. Jeśli dokopiemy się do samych siebie na godzinę przed śmiercią, to i tak będzie to wygrane życie. Potrzeba jedynie odwagi do konfrontacji z wyobrażeniami i elastyczności w przyjmowaniu tego, na co nie mamy wpływu. Wiem, to „jedynie” ma dość duży kaliber, ale to naprawdę tylko dwie rzeczy. 

Mocno zachęcam Was do przyjrzenia się sobie i zrobienia małej aktualizacji. Być może pielęgnujemy marzenia, z których dawno wyrośliśmy i nawet nie zdajemy sobie sprawy z tego, że gdzie pod tą skorupą kiełkują nowe. 


Fot. Mika Baumeister / Unsplash


Komentarze

  1. Wszystko się zmienia i my też się zmieniamy. Ja jestem mamą dwójki dzieci i udaje mi się zachować swoją tożsamość oraz mieć pasję. Da się.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak, da się - trzeba tylko zdjąć klapki z oczu i umieć to dostrzec 😉 ja długo nie umiałam

      Usuń
  2. Z wiekiem wiele rzeczy się przewartościowuje. U mnie też wiele się zmieniło.A jak już junior dorośnie i wyleci w świat to też chciałabym uciec za miasto.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja sama nie wiem czego bym chciała do końca, ale chyba odwaga życia w jakiejś mierze polega też na tym, by słuchać siebie i w danym momencie odpowiadać na swoje potrzeby. Oczywiście w miarę możliwości. I nie trzymać się kurczowo planu sprzed lat.

      Ps. Masz już wymarzone miejsce?

      Usuń
  3. Ponoć co 7 lat aktualizuje nam się system ;) Kiedyś chciałam uciec ze wsi i zamieszkać w wielkim mieście. Dziś wiem, że czułabym się dobrze w domku pod miastem, z ogrodem i psem. Kiedyś na myśl o grzebaniu w grządkach cierpła mi skóra. Dziś mijam cudze ogródki i planuję w myślach, co bym w nich posadziła, gdyby były moje. Trochę się pozmieniało ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To pewnie się zbiega z tym kryzysem w związku co 7 lat - to ma sens. Jak zmieniać to wszystko. Ciekawe tylko czy chodzi o zmianę dla zmiany, żeby się nie zastać, czy to faktyczna potrzeba, czy może to znudzenie? A może to faktycznie jest jakaś firma dorastania i lepiej słyszymy samych siebie?

      Usuń
  4. Telefon aktualnizuję, gdy wyskoczy mi powiadomienie, że jest nowa aktualizacja. A życie aktualizuję... fakt nie tak często. Ale czasami robię rachunek sumienia. Jeśli coś mnie przerasta zmieniam środowisko, jeśli ktoś mnie zawodzi czy jest toksyczny, usuwam go z mojego życia.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To bardzo dojrzałe podejście, niewiele osób tak potrafi. Czasem to odcięcie jest jedyną formą ochrony siebie, a jednak mnóstwo ludzi trwa w toksycznej relacji i nie potrafi z niej wyjść: czy to w pracy, czy w domu.

      Usuń
  5. te zmiany zwłaszcza jak sie cos pisze na szybko są irytujące, czasem trzeba kilka razy poprawiać jak sie ustrojstwo uprze

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dobrze, jak się zauważy te zmiany przed wysłaniem 🙈

      Usuń
  6. Nie mam smartfona, więc tego nie robię, ale myślę, że faktycznie trzeba regularnie.

    OdpowiedzUsuń
  7. Po zakupie raz na 6 czy 7 lat instaluje aktualizacje, następnie kilka aplikacji, z których od zawsze korzystam i zostawiam wszystko tak jak jest, aż przyjdzie czas na zmianę komórki bo nic innego nie pozostaje. Im mniej na komórce tym mniejszy ból głowy przy zmianie. Im mniej aktualizacji, tym większa szansa, że jeszcze trochę pożyje. Ogólnie, jeżeli chodzi o elektronikę i oprogramowanie moja zasada jest taka, że zaglądam "pod karoserię" tylko wtedy kiedy przestaje działać.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zapomniałem się podpisać pod powyższym komentarzem, co tylko jest jeszcze jednym przykładem na to, że jedyne co powinno mi się pozowlić aktualizować to asfalt na drogach ;).

      Usuń
    2. Ubawiłeś mnie tym asfaltem 😁

      Usuń
  8. w sumie to aktualizuje przed każdym wyjazdem, korzystając ,że mam wi-fi w domu

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Okrutna, zła i podła

Krzywe zwierciadło

Ups… zatopiłam Titanica