Bajka na dobranoc

Uwielbiałam bajki na dobranoc. To jedne z najmilszych chwil mojego dzieciństwa, kiedy wtulałam się w w rodziców czy dziadków i z zapałem oglądałam obrazki. A oni czytali o królewnach, piratach, gadających zwierzątkach. 

Dziś też opowiem Wam kilka historii. Zobaczymy, która spodoba się Wam najbardziej.

O podróży z przygodami

Dawno, dawno temu, może nawet 3 czy 4 tygodnie wstecz, Imperator postanowił odwiedzić swe włości na dalekich rubieżach.
Wraz z nim ruszył dwór i wielu możnych. Najważniejsza wśród nich była generał Gurges Ater, Pani nad Kalendarzem. Nie mniej ważny był Pictor, mody chłopak, który biegle władał tym, co do świata przemawia: obrazem.

Imperator szedł, sypiąc dukatami, a im dalej był od stolicy, tym więcej ludzi chciało go ugościć. Niósł więc dobre słowo i kaganek oświaty, ale zasoby ludzkie się kurczyły. Przecież generał rollupów dźwigać nie będzie. Odrobinę szacunku, dobrze?

I tu zaczyna się właściwa historia, w której głównymi bohaterami są Modica, tajna agentka, wiedząca wszystko o wszystkich, z talentem do wchodzenia mimo drzwi zamkniętych (jak nie z kopa, to kominem); czarodziej Pretium i księżniczka Iuvenia, którą w ramach praktyk postanowiono rzucić na głęboką wodę.

This is Sparta, te klimaty. Król się w tańcu nie ociąga, reszta musi nadążyć. To już nie te czasy, gdy każdy wsiadał na pojedynczego rumaka i tygodniami włóczył się po kniejach. Ok, puszczę i dzikie ostępy da się zorganizować, ale czas to towar, którego nawet Imperator nie ma w nadmiarze.

Nasi dzielni podróżnicy musieli więc dotrzeć na krańce świata. Objuczeni w sakwy z bagażem osobistym, laptopy, ładowarki i materiały promocyjne stawili się karnie na parkingu. Gwiezdna Flota czekała, a ukryte pod maską konie rwały się do biegu.

Rwały się tak dosłownie, że pasażerowie skamieniali ze zgrozy. Księżniczka, jak to księżniczka, twór raczej delikatny, ale stupor dopadł i czarodzieja, a co gorsza - agentkę.

Może Pan zwolnić? - spytała Modica, gdy kierowca niebezpieczne zbliżał się do podwojenia  dopuszczalnej prędkości. Naprawdę nie lubię takiej szybkości - wydukała Iuvenia, lekko zielona na twarzy. Wiadomo jednak, że kto ma pilota od TV, ten ma władzę, a kto dzierży kierownicę, temu się radia nie zmienia i stylu jazdy nie krytykuje. Tylko co zrobić, gdy pasażerowie mogą zmienić człeka w żabę, albo zesłać na katorgę?

Była Grecja, będą Włochy, a konkretnie strajk włoski. Będzie dokładnie i powolnie, do górnego limitu będziemy mieć zapas, nie śpimy, zwiedzamy - pomyślał kierowca, a jak pomyślał, tak zrobił. Kłopot w tym, że po 30 km jazdy w ślimaczym tempie znudził się sam sobą i znowu depnął na gaz.

Godzinę przed tym, co wyliczył arcymag Google, wycieczka stanęła na parkingu pod blokiem w dalekiej części królestwa. Iuvenia, Modica i Pretium wysiedli z wehikułu na drżących nogach i z przerażeniem umówili się na dzień następny. W końcu Imperator nie ściągał ich dla zabawy.

No, ładna ta komnata - zamruczała księżniczka, gdy tylko wdrapali się na najwyższe piętro najwyższej wieży. Zaraz laptopy poszły w ruch, zaczęła się magia. Nerwy zaczęły odpuszczać, a potem... zadzwonił telefon.

Wasz kierowca miał wypadek, nic wam się nie stało? - spanikowany głos z centrali niósł się po falach radiowych. 

Sytuacja wygląda tak: samochód, idzie do kasacji, bo kierowca zarył w sarnę. Dobrze, że nas tam nie było, bo byśmy mieli kopytka w czółko wciśnięte - zaczęła opowiadać Modica, do odebraniu raportu. - Podobno wyciągali truchło ze środka. Nie wiem jakim cudem facet się nawet nie połamał. On miejscami zasuwał 210 na godzinę!
Dobrze, w takim razie Imperator zabierze nas rano - powiedziała księżniczka. Przynajmniej karoca będzie komfortowa.

I była. Następnego dnia, skoro świt, trójka bohaterów upchnęła się na tylnej kanapie czarnego krążownika. Dwie godziny minęły, niczym sen złoty. Roll up, tweet, shake handy i nadszedł czas na śniadanko. 

Miało być tak pięknie: bułeczka, masełko, rozmowy o życiu i śmierci, gdy nagle generał Ater wyłoniła się z cienia, z nieodłącznym kalendarzem w dłoniach.

Niech nikt mi nie rusza jajecznicy - zawołał Imperator, łykając kawę w biegu i pośpieszył do swoich królewskich obowiązków. Więc czekali pół godziny, godzinę, dwie. W telefonie cisza, aż wreszcie szef odpisał: W domu, a gdzie? Przecież to logiczne, że jak ktoś mówi, że wróci, to odjeżdża w siną dal.

Zostawieni, opuszczeni, bez perspektyw na pociąg, bo helloł, tu się pracuje - jeszcze jedna impreza dziś do obskoczenia, 150 km dalej.

W takich przypadkach dobrze mieć ze sobą czarodzieja na podorędziu. Szef zostawił cię po środku niczego? Lol, abrakadabra i oto mamy samochód. Z wypożyczalni, za grubą forsę i tylko na kilka godzin, ale przynajmniej z gwarancją, że o północy nie zmieni się w dynię. I sprzedawca był słodki, taki Ragnar z Danii. A w dodatku czarodziej miał uprawnienia do kierowania pojazdami w kolorze srebrnym i można było ruszyć dalej. 

Myślicie, że to koniec opowieści? O nie, to by było zbyt proste. 2 godziny później wszystko było dopięte na ostatni guzik: ścianki, prezentacja, kawa w termosach. Tylko jednego nikt nie przewidział - załamania pogody. Zerwał się lodowaty wiatr, lunęła ściana deszczu, spotkanie zostało przełożone. Zgadnijcie więc, kto musiał zwinąć imprezę, nadłożyć drogi do wypożyczalni, zorganizować powrót i nie zniechęcić się na starcie?

I tak przez następne dni.

 
Polowanie

Nagłe załamanie pogody sprawiło, że zakup ciepłych ubrań stał się sprawą priorytetową. Głupio dzwonić do ludzi, kiedy zęby zmieniają się w kastaniety i zaczynają wygrywać własne melodie.

Idę po sweter - powiedziała Iuvenia, gdy po kolejnym spotkaniu w cienkiej, wyjściowej bluzce nie mogła utrzymać telefonu w dłoni. A tłiterowanie to nie taka prosta sprawa. 

Zmieniasz niechcący Ł na L i już autorytet monarchy spada na łeb. W końcu to różnica czy Imperator robi komuś łaskę czy laskę. W ten sposób odpowiednia odzież stała się wręcz racją stanu.

Modica była zahartowana. Jak to agentka, która w niejednych warunkach przeżyła. Zbudowała bazę z kołdry i poduszek, nalała wrzątku do termofora i ruszyła do dzieła. Czarodziej żył własnym życiem - tak już jest z magami. Robią rzeczy niedostępne śmiertelnikom, a efekty zachwycają lud prosty. Ten bardziej złożony też, ostatecznie czary to czary.  

Księżniczka natomiast była zagubiona. Co mogła to napisała, zadzwoniła wszędzie gdzie trzeba, ba! nawet obiad ugotowała. Zimno jednak wychodziło z każdego kąta, a Iuvenia miała dość.

Wzięła kompas, sakwę, dużą dawkę cierpliwości i ruszyła na łowy. W internecie wszystko wydawało się milusie, dobre gatunkowo i ładne, ale rzeczywistość to brutalna zołza. Sweter z pięknym kołnierzykiem okazał się być gryzącym narzędziem tortur, a puchaty kardigan wyglądał jak martwe, wyliniałe zwierzę. No nie.

Łowy więc przeciągały się, od sklepu A do B, C, być może H... I kiedy Iuvenia miała już wszystko: swetrzysko dla siebie, niebieską czapkę, która wręcz krzyczała Modica! i wściekle pomarańczowe mintenki dla Pretia, kiedy już miała radośnie wyjść ze śpiewem na ustach, spojrzała na konwersję na Messengerze. Spojrzała i zamarła.

A potem poszła po największą kawę z czekoladą, jaką udało jej się znaleźć, by zapłakać nad swym losem.

Tak się złożyło, że cały poprzedni wieczór i pół nocy Iuvenia rzeźbiła komunikaty, prezentację i tezy na pewien ważny temat. Taki naprawdę ważny, a nie PR-ową zapchajdziurę. Dlatego szlifowała i dłubała, nękała ludzi o statystyki, grafiki i Q&A, żeby konferencja prasowa wyszła idealnie. Wiecie, zapał początkującego. 

Praktyka ma jednak to do siebie, że pięknie być nie może. Pamiętacie generał Ater? Niby bohaterka pozytywna, a jednak nie do końca - spojrzała w kalendarz i skreśliła event. 10 godzin pracy poszło psu na budę. To może nawet byłoby do przeżycia, w końcu taka branża. Ale żal programu, głupio przed ludźmi, którzy rezerwowali salę i jeszcze trzeba świecić oczami przed prasą.

A kiedy już wszystko zostało odwołane, Gurges Ater znalazła miejsce w grafiku: o świcie, 300 km dalej. Więc znowu telefony rozgrzały się do czerwoności.

I żaden sweter nie był już potrzebny.

 
Omniomom

Chodźmy coś zjeść - marudził Pretium. Czarodziej czy nie, głodny był jak wilk.

Zaczęły się więc poszukiwania knajpy, która będzie pasowała wszystkim. Bo sushi ok, ale tylko z pieczonym łososiem i koniecznie w tempurze. Jeśli pizza to włoska - niech nie zwiedzie was oliwa czosnkowa i buffala. I co z tego, że większości smakuje, a jedna osoba i tak się przypieprzy. A zupa była za słona! I za tłusta! I za mało kwaśna. Zresztą serio, czy szczawiówkę w ogóle da się popsuć? Jak widać...

Nie łatwo dogodzić wszystkim, zwłaszcza, gdy hołduje się zasadzie wspólnych posiłków. Może i tymczasowa ta rodzina, ale jednak nic tak nie zbliża, jak wspólne skrobanie po talerzach.

Była więc kuchnia regionalna i fusion, domowe obiadki królewny, których nawet nieustraszona agentka bała się skosztować. Były torby z dostawą do wieży i sklecane na prędce makarony, których głównym składnikiem były płatki chilli. 

Aż wreszcie nadszedł dzień, kiedy w nagrodę po trudach podróży i pracy Iuvenia, Modica i Pretium poszli do knajpy, która zebrała wszystkie możliwe gwiazdki, odznaki i złote patelnie. Miał być kulinarny odlot, a wyszło jak zawsze. W najlepszym wypadku zjadliwie, ale hmmm... nic tak nie smakowało tego dnia, jak Marsy na stacji benzynowej.


***
Wszelkie podobieństwo do osób i zdarzeń jest oczywiście przypadkowe 😏 

To, że jestem akurat w delegacji i zasuwam od świtu do nocy naprawdę nic nie znaczy!
Serio, marzę już o własnym łóżku, o wannie pełnej pachnącej piany i urlopie. Najlepiej gdzieś, gdzie jest ciepło, cicho i nie na zasięgu. A teraz  skorzystam z tego, że nie muszę już dziś niczego sprawdzać, ani tworzyć i idę spać. Dobranoc!

Fot. Kourosh Quaffari / Unsplash


Komentarze

  1. Ja też lubiłam bajki na dobranoc. Teraz czytam je mojej córce. To piękny czas tylko dla nas!

    OdpowiedzUsuń
  2. Jestem przekonana, że osoby, którym stwarzano w dzieciństwie okazje do wejścia w świat bajek, w dorosłym życiu są bardziej wyczulone na świat i wrażliwsze na odczucia swoje/innych. Izabela Bookendorfina

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Też tak sądzę. W ogóle czytanie buduje uważność, rozwija wyobraźnię, a przede wszystkim to dobry wspólny czas dziecka i jego bliskich 😊

      Usuń
  3. Uważamy że bajki są dobre w każdym wieku. W obecnych czasach nawet coraz bardziej ciągnie mnie do bajek,aby oderwać się od brutalności świata....

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dlatego czasem lepiej odpalić Disneya, bo wiadomo, że nie zawiedzie 😁

      Usuń
  4. Przynajmniej nie jest nudno :D Ale chyba by mi się tak nie chciało. Jestem taka rozleniwiona, że wyjazd na zakupy to wydarzenie dnia (tygodnia), a już poza miasto... łopanie, wyprawa! Póki co, podoba mi się, więc zostanę przy podczytywaniu tych, co mają bardziej aktywne życie ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A wiesz, jak bardzo jarałam się powrotem? 😁😁😁 lubię wyjazdy i w ogóle, ale powrót do domku i możliwość okopania się na kanapie jest cudna. Szczególnie z taką pogodą za oknem 😜

      Usuń
  5. Ja lubię słuchać, zwłaszcza gdy mogę jakąś mądrość dla siebie wyłuskać z danej opowieści

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To jest fajne, prawda? Nawet jak czyta się lekką książkę, to czasem to 1 zdanie gdzieś ze środka potrafi całkiem zmienić sposób patrzenia

      Usuń
  6. baa...kto nie lubił bajek ? Widze, że masz podobną naturę do mojego syna, bo on właśnie pisze taki opowiastki i baśnie dla dorosłych ... ja jednak jestem na etapie fascynacji opowieściami wziętymi prosto z życia

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zaraz naturę... Dość mocne sądy po jednym wpisie 😜 zawłaszcza, że inspirację można znaleźć wszędzie - szczególnie w realnym świecie

      Usuń
  7. W takim razie życzę szybkiego zakończenia delegacji.

    OdpowiedzUsuń
  8. Marsy na stacji ....mnie trochę ubawiły, dobre zakończenie. Delegacje są z jednej strony fajowe, ale nie ma jak własne 4 kąty.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. 😊 tak, powrót do własnego łóżka i łazienki to najlepsza część wyjazdu 😁

      Usuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Wskrzeszeniomat – część pierwsza

Okrutnik

Wskrzeszeniomat – część druga