Okrucieństwo nie do przyjęcia

Znam dziewczynę, która tak bardzo bała się łatki "starej panny", że zmusiła chłopaka do ślubu. Było trochę łez, dużo umiejętnie dozowanego poczucia winy i subtelnej manipulacji, odrobina czułego miziania za uszkiem... Zabrakło tylko miłości. Po dwóch miesiącach od hucznego ślubu (takiego z bryczką zaprzężoną w białe konie i diademem we włosach) nastąpiło spektakularne rozstanie. Nie dlatego, że coś im nie wyszło, że gdzieś w trudach codzienności zapomnieli o pielęgnowaniu związku. Nawet nie dlatego, że pojawiła się nagła niezgodność charakterów. Nie - to była zbrodnia z premedytacją. Chłopak był tylko środkiem do celu, do szlachetnego miana rozwódki. Rozwódki, a nie starej panny. Jasny sygnał, że ktoś ją kiedyś chciał. Wcale nie kurzyła się kącie. Nie tak jak inne. A że nie wyszło, ot, bywa. Nie tylko im nie wyszło.

Okrutne, prawda?

Chłopak miał rozbity świat przez pewien czas, ale jest inżynierem i już go złożył do kupy. Ma ukochaną, psa, domek z ogródkiem. A ta dziewczyna... Można powiedzieć, że ma co chciała - swoją samotność i papiery rozwodowe, którymi może machać jak sztandarem. Ma co chciała i jest nieszczęśliwa, bo nigdy sobie nie dała szansy na szczęście.

Patrząc z boku łatwo osadzić ją w roli czarnego charakteru. To zła kobieta była i już. Ale czy ktoś oglądał "Maleficent"? Szczerze polecam. Bo pod niezaprzeczalnym złem i niepotrzebnym bólem jest jeszcze głębsze zranienie. 
Strach przed życiem o własnych siłach - bez patrzenia na to co powiedzą ludzie. 
Przyjęcie na wiarę, że etykiety, które przyklejają inni to cała ja.
To wreszcie nienażarta bestia chorej miłości własnej. Brak przyzwolenia samej sobie na opuszczenie gardy.

Myślę, że ta dziewczyna nigdy nie zastanowiła się co ją naprawdę uszczęśliwia. Ją - a nie jej matkę, babkę i sąsiadkę z 4 piętra. Czy tak naprawdę chciała mieć rodzinę, skoro nigdy o nią nie zawalczyła? Może gdyby głośno powiedziała czego chce od życia, dostałaby to już dawno?

***

Każdy z nas jest tylko człowiekiem. Gubimy się w jasny dzień na prostej drodze. Piętrzymy problemy tak, że Himalaje wydają się przy nich jedynie skromnymi pagórkami. Kwiczymy ze strachu i trzęsiemy się ze złości. I dobrze, nikt nie chce przytulać się do marmuru. Jesteśmy tylko ludźmi.

Ale z drugiej strony jesteśmy aż ludźmi. Koroną stworzenia. Chwilowo zamkniętą na cztery spusty z powodu Covidu, ale możemy latać do gwiazd. Gdybyśmy przestali wyrywać sobie piórka.

Mam wrażenie, że jako ludzie współcześni w sztuce minimalizmu doszliśmy do perfekcji. I nie - wcale nie chodzi o puste ściany i bazową garderobę. 

Byle zaliczyć na trzy.
Byle do piątku.
Byle wyjechać.
Byle dzieci były zdrowe.

A może nie na trzy, tylko na piątkę? Bo w sumie to fajny przedmiot, a poza tym nie po to zarywam noce od miesiąca, żeby teraz była tylko zalka.
I czemu czekać na ten piątek, jak na zbawienie? Może ta praca po prostu nie służy i trzeba zacząć szukać innej?
A dzieci niech będą zdrowe. I szczęśliwe. I mądre i śliczne też. I niech wyrosną na fajnych dorosłych. 

Ja nigdy nie byłam minimalistką.
Nie chcę faceta po to żeby był. Chcę takiej miłości, o której będą śpiewać pieśni. Tylko nie jakieś ramoty, żadne Heloizy, żadne Julie na balkonach. Miód, cud i orzeszki.
Dom to ma być dom, taki do którego chce się wracać. Przyjaciele z górnej półki - tacy którzy nie uciekają znając moje odchyły, tacy z którymi można gadać do świtu, albo w spokoju milczeć i którzy w razie potrzeby zamiotą do kupy moje potrzaskane jestestwo.
Kurczę, ja nawet nie chcę wiecznego odpoczynku, tylko epickiej przygody w wieczności! 

Żadnych bunkrów! Żadnego zasklepiania! Po prostu ma być zajebiście. I wiecie co? To działa :) 
Właściwa perspektywę można złapać nawet na samym dnie.

Fot. Ameer Basheer / Unsplash




Komentarze

  1. Piękny tekst, takie lubię nie raniące, pełne rozmyśleń i patrzenia z różnych stron :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Piękną perspektywę łapiemy najczęściej będąc na dnie. Zdarza mi się to ciągle od nowa. Bo nawet jak się już ma i męża i dzieci i psa to bardzo często się okazuje, że wcale nie kochamy tak jakbyśmy chcieli, ale tylko tak na ile nas stać.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A może właśnie o to chodzi, żeby codziennie uczyć się kochać mocniej? To na ile nas stać to wcale nie jest mało - to 100% w danej chwili. Może jutro, albo za tydzień, zrobi się jeszcze trochę więcej miejsca i da się dolać jeszcze ze 2%, a za jakiś czas znowu. Myślę, że w tym wszystkim trzeba pamiętać o miłości i szacunku do siebie, do swoich decyzji.

      Usuń
  3. Brzmi jak historia z filmu albo książki. Niestety, nasze myśli często wprowadzają zamieszanie, ale jeśli wszystko dobrze zanalizujemy, to mogą doprowadzić nas do rzeczy wielkich i sprawić, że będziemy naprawdę szczęśliwi.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tylko słuchania samego siebie też trzeba się nauczyć, a często zostajemy na poziomie "wydaje mi się" a nie dochodzimy do tego, czego rzeczywiście nam potrzeba.

      Usuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Wskrzeszeniomat – część pierwsza

Okrutnik

Wskrzeszeniomat – część druga