Pandemiczny paradoks

Torebka na pingwina, kawa na wynos, karta do odklikania się na bramce - czy może być coś bardziej wielkomiejskiego? Może jeszcze żołądek zaciśniety z głodu i nerwów, usta poparzone szybką herbatą nad zlewem i zmięte przekleństwo, bo przecież znów jest korek. A korki, proszę państwa, to nie jest coś co się po prostu zdarza. O nie, korki są precyzyjnie wycelowaną bronią, która ma rozwalić plan dnia już na starcie. No, to tyle słońca w całym mieście, koniec chorowania, wracamy do pracy!

Kilka ostatnich lat mojego życia przypominało maraton. W poniedziałek siłka; we wtorek wykłady z symboliki; w środę kino, bo jak są zniżki na bilety to wiadomix, trzeba korzystać. Plus zakupy, wystawy, koncerty, teatry, spotkania z przyjaciółmi, odkrywanie nowych knajpek i nieustanne odwiedziny w ulubionych. Wiecie: wspieranie gastro zanim to było modne. Wir życia na 300% normy.
 
Aż nagle przyszła pandemia i lockdown, który zamknął nas w domach. A ja przymusowo zwolniłam. O dziwo, wcale nie odebrałam tego jako krzywdy. To były "wakacje" od pędu, który sama sobie zafundowałam.
 
Jedzenie na dowóz nadal jest pyszne, ale nie ma tego uroku co posiłek w restauracji. Rozmowa przez telefon nie zastąpi żywego kontaktu. Magia teatru ucieka przy transmisji online. I faktycznie - brak mi tego dobrodziejstwa. A jednocześnie zwolniłam na tyle, żeby przestało kołatać mi serce. Znalazłam te 20 minut na rozciąganie, którego nijak nie byłam w stanie wygospodarować. Zaczęłam pisać bloga i ogromnie spodobała mi się idea pracy hybrydowej.

Teraz jednak luzujemy obostrzenia, wracamy do normalności, a ja czuję się tym wszystkim sfrustrowana. Posmakowałam innej rzeczywistości i znalazłam punkt odniesienia, który...tracę.

Już nie zaoszczędzę 2 godzin na dojazdach, znów wszyscy będą się tłoczyć w autobusach i kolejkach do kasy. A co gorsza: będę miała poczucie, że muszę wrócić na dawne obroty. Przecież nie jestem stetryczałą starowinką! Muszę czerpać z życia, korzystać z okazji, łapać wiatr! Tylko czy faktycznie tego chcę?
 
Tydzień przed weekendowym wypadem był intensywny, ale nie różnił się niczym od tygodnia z przedcovidowych czasów. Pobiegałam po sklepach, wypiłam kawę z przyjaciółką, byłam na spacerze - niby nic, a jednak mózg miałam rozszalały do granic przegrzania.
 
Ten ostatni rok dał mi możliwość ściągnięcia cugli sobie samej. Już nie muszę mieć napiętego grafiku, żeby czuć się produktywną i spełnioną.

Życie w Warszawie wiąże się z pędęm. Śpieszymy się na autobus, bo następny przyjedzie za 20 minut; albo do kina, bo to że film wyświetlają w tym tygodniu, nie oznacza, że za tydzień też będą grali. Łapiemy promocje w sklepach i podpierając się nosem usiłujemy obskoczyć różnorakie imprezy. A potem zerujemy się tak bardzo, że jedyna rozrywka, o której człowiek marzy to obserwowanie wzrostu trawy.

Pandemiczny paradoks polega na tym, że pomimo strachu, pomimo zakazów i ograniczeń, udało mi się odnaleźć jakąś zagubioną cząstkę siebie. I mam ogromną nadzieję, że wracając do "normalności" nie zgubię jej w pędzie.

Fot. Morgane Le Breton / Unsplash



Komentarze

  1. No tak pandemia spowodowała, że wielu zwolniło i na pewno skłoniła niektórych do przemyśleń.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Trochę na przymus, ale może to było nam potrzebne?

      Usuń
  2. ale z tego czasu można również wyciągnąć wnioski, które pomogą w dostosowaniu swojej prędkości ;-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Fakt, nie zawsze trzeba zasuwać jak Speedy Gonzales ;) Arriba, arriba, andale!

      Usuń
  3. To prawda, że magia teatru na żywo jest piękniejsza niż poprzez transmisję online.
    Zatem trzymam kciuki, aby powrót do normalności nie zatracił ponownie zagubionej cząstki siebie :) Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki :D Też mam taką nadzieję - chociaż ten teatr mnie ciągnie i przyzywa :D

      Usuń
  4. Chcesz mi powiedzieć, że zaczęłaś blogować dopiero w okresie pandemii? No to ładnie!
    Ja swój czas mam "uzależniony" od pory roku. Zawsze chciałabym wiele zrobić, ale w lato wolę na przykład pół dnia spędzić na dworze, przez co recenzje, filmy itd idą w odstawkę, na wieczór, a wieczorem już mi się nie chce
    W zimę natomiast spędzam dużo czasu przed kompem ale zanim zabiore się za rzeczy ważniejsze niż oglądanie filmików Ekipy na YT to też jest wieczór i mi się nie chce.
    Ratuję się planami dziennymi, które sama sobie ustalam i po zrobieniu ich, odhaczam je. Lubię statystyki więc to mi troche pomaga :)
    Mam nadzieję, że sobie wszystko ułożysz w taki sposób że wilk będzie syty i owca cala! <3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Heh, obawiam się, że to się skończy wilkiem weganinem :D ale będę się starać, słowo :) A blogowanie zaczęłam dokładnie 23 stycznia :D
      Btw, ten patent z odhaczaniem jest dobry - też lubię jak mi ubywa rzeczy do zrobienia. No ale wiadomo, ta lista raczej rośnie niż się skraca. Książki się same nie przeczytają :D

      Usuń
    2. Ja mam cały regał książek do przeczytania, więc czuje Twój ból xD

      Usuń
  5. Odnajduję w tym co piszesz cząstkę siebie. Pandemia wiele mi zabrała ale sporo też ofiarowała.to niezwykła umiejętność dostrzegać plusy w trudnych sytuacjach.
    Bardzo miło mi się czytało ten post. Nie żeby inne były nie-miłe. Chodzi raczej o takie poruszenie w moim wnętrzu, jakie wywołało Twoje pisanie o pandemicznym paradoksie. Dziękuję!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To ja dziękuję! Zaczynając pisać bloga bałam się czy ktoś tę pisaninę zrozumie, czy kogoś poruszy. To dla mnie bardzo cenne💚❤💜

      Usuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Okrutnik

Ramen z przypałem

Boski pierwiastek