Czarny czwartek – opowieść w trzech aktach
Prolog
Historia uczy i bawi, a co gorsze – lubi się powtarzać. Małpa.
Mieliśmy już trochę czarnych czwartków: krach na nowojorskiej
giełdzie w 1929 r., rozruchy w Gdańsku w 1970 r. Niektórzy tak mówią o zmianie
kursu franka szwajcarskiego… Ja swój czarny czwartek zaliczyłam w tym tygodniu.
Zawaliło się chyba wszystko, co tylko mogło. A było to tak:
Akt I
Ferie spowodowały, że Warszawa opustoszała. Mniejsze korki =
skrócenie czasu dojazdu do roboty o dobre pół godziny. Alleluja! Wiem, że nie
powinnam, ale aż zatęskniłam za lockdownem. W poniedziałek skończy się ta dobra
passa i znów będę się turlać zamiast mknąć jak strzała. Jednak w czwartek wciąż
jeszcze cieszyłam się tym, że przyjechałam wcześniej i zdążę iść po zakupy.
Z koszykiem pełnym soków i wafli ryżowych podeszłam do kasy.
Skanowanie, ziewanie, absolutna normalka. Aż przyszło do zapłaty. Sprawdzam
raz, drugi, piąty. Wybebeszyłam na ladę całą torbę, a portfela brak.
Od razu się obudziłam. Panika działa skuteczniej niż kawa. Obejrzałam
podłogę, poleciałam na przystanek – nadal nie ma. Dobrze, że miałam pudełko
melisy w szufladzie.
Zaczęłam od tego co najważniejsze: od zastrzeżenia dowodu.
Na kredyt mnie nie stać, więc pożyczek z parabanków spłacać nie będę, nie ma
mowy! I teraz będzie pochwała, bo aplikacja m-obywatel naprawdę działa. Ogarnęłam
wszystko raz-dwa. Człowiek nauczony doświadczeniem z administracją spodziewa
się co najmniej labiryntu i zasieków, a tu niespodzianka. Ufff… Dobrze, bo w
tych nerwach nie dałabym rady czytać po urzędowemu.
Potem przyszła kolej na zablokowanie karty. Banki ogółem wychodzą
frontem do klienta, więc nie było problemu. Więcej trudności nastręczył kontakt
z ZTM, ostatnim bastionem minionej epoki. Dzwonię do punktu rzeczy znalezionych
– Paaaani kochana, a to już się nie znajdzie. Do kierowców nie zadzwonią,
na dyspozytornię też nie, bez szans.
To dzwonię na 19115 – w końcu jesteśmy miastem czynnym całą
dobę. Od razu mnie rozłączyło, bo kolejka oczekujących była długa, jak Wisła. Ale
od czego jest czat. Jakby co, to polecam. Wytłumaczyłam, że albo mnie skroili,
albo sama zgubiłam wszystkie karty, łącznie z zakodowanym biletem. Jakim
cudem? – zapytacie. Pewnie jak sięgałam chusteczki. Telefon. Pomadkę. Czy
cokolwiek innego. Mam nauczkę do końca życia.
Kajanie kajaniem, ale w tym czasie trwały prace nad zdobyciem
numeru autobusu. Załoga ustalona, numer na odpowiednią zajezdnię podany.
Dzwonię. Odebrał Pan Gbur, usiłując spuścić mnie po brzytwie, w dodatku jednej
z tych tępych i zakrwawionych. W drodze negocjacji pozwolił zadzwonić w
południe, gdy autobus zjedzie do bazy.
Do dwunastej stresowałam się potwornie, wyobrażając sobie
jak mi kradną tożsamość i zaciągają milionowe pożyczki. Niby dowód zastrzeżony,
ale ziarno niepokoju ma niepokojąco szybkie tempo wzrostu. Zdążyłam wypić miesięczny
zapas melisy, gdy wybiła godzina, o której mogłam znowu porozmawiać na temat zaginionego
portfela.
Nie uwierzycie… ODNALAZŁ SIĘ! To znaczy ja w to cały czas
wierzyłam, ludzie są z natury dobrzy i w ogóle, ale mało sufitu głową nie
przebiłam z tej radości. Odbiór nadgodzin wypisany, dycha na bilet pożyczona,
torebka zasunięta (co sprawdziłam jakieś 8 razy).
Poleciałam sprintem na przystanek, z przystanku na
zajezdnię, tam odbiłam się od szlabanu. Ochrona na szczęście była miła, z
lekkim tylko niedowierzaniem pytali czy na pewno mam potwierdzone, że te
dokumenty są u nich… No są! Gbur świadkiem!
Akt II
Gdy sprawdziłam zawartość przegródek i odblokowałam kartę, spadło
wreszcie ze mnie całe napięcie. Aż musiałam kawę wypić dla wyrównania
ciśnienia. Stwierdziłam, że była to przygoda może nie najciekawsza, ale jednak
zakończona szczęśliwie. A skoro tak, to mogę bez wyrzutów sumienia iść na
kawitację i masaż twarzy.
Wiadomo: stres, nerwowe tiki, nadprogramowe zmarszczki mimiczne.
Samo nie zniknie. Szczęśliwie się złożyło, że na wizytę w moim ulubionym salonie
byłam zapisana już od kilku dni. Wchodzę i nie wierzę. Wszędzie pusto. Ciemno,
głucho. Recepcjonistka siedzi, jak trusia. Na fali optymizmu zagaiłam o remont,
ale szklany wzrok powiedział mi wszystko… Likwidacja.
Śródmieście pustoszeje, czynsze idą w górę. Koszty
prowadzenia działalności zjadają zyski. Po 9 latach czas zamknąć podwoje. I gdzie
będę teraz chodzić na sonoferezę i kwas migdałowy? Tu już byłam zaprzyjaźniona,
moja kosmetyczka wiedziała jaki zabieg mi potrzebny, znała moją skórę. I chociaż
masaż był miły jak zawsze, to jednak wizyta zostawiła po sobie gorzki posmak
żalu.
Akt III
Po powrocie do domu zrobiłam więc to, co robią bohaterki
amerykańskich filmów w chwilach smutku – sięgnęłam lody i zaczęłam wyżerać je
łyżką prosto z pudełka. Przynajmniej taką małą, a nie wiosłem do zupy. O dziwo,
pomogło.
Siedzimy, gadamy, śmiejemy się – historia zagubionego
portfela wzbudziła zgrozę, histeryczny śmiech i zbiorowe westchnienie ulgi, więc
zaczęłam się odprężać. I wtedy się zaczęło.
Wszystkie inne perypetie to tylko drobne niedogodności, w
obliczu prawdziwego cierpienia. Jednego z domowników dopadło zatrucie. Każdemu
z nas ulało się kiedyś i nikt nie twierdzi, że to przyjemne, ale nie ma co panikować.
No chyba, że uporczywe wymioty trwają już szóstą godzinę, pacjent przelewa się
przez ręce i trzęsie, jak w febrze.
Nie pomogły ziółka, ani krople żołądkowe. Nie do końca było
wreszcie wiadomo czy przyczyną było zjedzenie czegoś nieświeżego, złapanie
wirusa czy zapalenie otrzewnej. W chwili, gdy nawet woda nie zostawała w
żołądku dłużej niż 10 minut podjęliśmy decyzję – trzeba wezwać pogotowie.
Telefon pod 112 i natychmiastowe połączenie. Rozmowa z
dyspozytorem, potem przekierowanie na pogotowie. Tam kolejny wywiad i zderzenie
ze znieczulicą. Wiem, że to czasem odruch obronny, by nie zwariować od nadmiaru
emocji wylewanych przez innych ludzi. Wiem… ale wiem to po fakcie, kiedy już
ochłonę. W stresie nie jest mi potrzebne dowalenie, jakbym to ja osobiście
odpowiadała za cierpienie ludzi. Nie mam mocy sprowadzana skrętu kiszek, a
gdybym miała, to naprawdę nie mam sadystycznych skłonności.
Zgłoszenie przyjęte – warknęła dyspozytorka i
rozłączyła się, nim zdążyłam zapytać ile będziemy czekać na karetkę. Przyjechała
po 20 minutach i grubo po zapadnięciu ciszy nocnej. W tym czasie zdążyłam ubrać
się ciepło, nalać wody do butelki i przygotować mentalnie na wizytę na SOR-ze. Wiadomo,
że gdy chory człowiek ledwie siedzi, to w szpitalu sam sobie nie poradzi. Na
szczęście obyło się bez tego.
Przyjechało dwóch ratowników, przeprowadzili wywiad, zrobili
badania, dali zastrzyk. Trochę nas uspokoili. Lek miał zacząć działać w ciągu
godziny. Zaczął trochę później, ale ważne, że organizm zaskoczył.
Epilog
Usypiając cieszyłam się, że ten dzień się skończył. W piątek
nie było już źle – stres odpuszczał, przeradzając się w ból głowy. Chory spał i
zdrowiał. Odstałam swoje w kolejce, by wrobić nowy dowód.
To była istna kumulacja nieszczęść, które jednak nie okazały
się niszczące. Sytuacje, których doświadczyłam po raz kolejny uświadomiły mi,
że ani mój komfort, do którego przykładam taką wagę; ani sprawy materialne,
które są przecież istotne; nie są tak ważne, jak zdrowie i szczęście ludzi,
których kocham. Prosta prawda, która ustawia priorytety we właściwej
kolejności.
Byłam w pewien sposób dumna z szybkości swoich reakcji i
opanowania. Zachwycona tym, że mam wokół siebie mnóstwo dobrych ludzi. Zaimponowało
mi, że procedury i systemy działają, wbrew temu co mówią malkontenci. Może w
jakimś stopniu rozczarowałam się tym, że nie wszyscy stajemy na rzęsach, by
świat był lepszy, ale w ogólnym rozrachunku empatia i kompetencja przeważyła
nad nieuprzejmością i spychologią.
Coś w tym jest, że znamy się na tyle, na ile sprawdzi nas
życie. Ale póki co, czuję się sprawdzona na długo!
Fot. Kyle Head / Unsplash |
Lubię Twoją narrację. Przykro mi, że miałaś taki zły dzień, ale na szczęście wszystko dobrze się skończyło. Czasami też tęsknię za lockdownem - pociągi nie były przepełnione i nikt obok mnie nie siadał.
OdpowiedzUsuńŚwiat bez korków - to brzmi pięknie :) Ale chyba mimo wszystko wolę ten normalny rozgardiasz. Za lockdownu karetka by nie przyjechała, a to była najistotniejsze dla mnie tamtego dnia
UsuńTo naprawdę super, że portfel się odnalazł, a leki zaczęły działać.
OdpowiedzUsuńO tak - ulga była wręcz namacalna
UsuńCzasem niestety wpadają nam takie gorsze dni, zaczyna się od drobnostki a rozsiewa na kilka godzin, nie ma wyjścia, trzeba przetrwać, w ramach rekompensaty dostaniemy lepszy dzień. Izabela Bookendorfina
OdpowiedzUsuńPodoba mi się ta wizja rekompensaty :) Może być obfita :D
UsuńJak to czytałam, to ciarki przechodziły. Dobrze, że portfel się odnalazł, ale ludzie mogliby być trochę bardziej empatyczni. Mam nadzieję, że chory szybko wyzdrowieje, to było naprawdę niebezpieczne. Mam nadzieję, że to już koniec problemów, trzymaj się ciepło ❤️
OdpowiedzUsuńDziękuję :* To był ciężki dzień, ale daliśmy radę :) Najważniejsze, że zdrowie wróciło do normy - reszta też jest ważna, ale... sama wiesz ;)
UsuńCześć Nika, dzięki za Twój wpis. Spodziewałam się poradnika, a tu taka odświeżająca niespodzianka. Trochę prozy o poranku :-). Podoba mi się Twój styl. Pisz więcej. Pozdrawiam, Agnieszka
OdpowiedzUsuńTrochę tego już jest ;)
UsuńTwoje posty czyta się, jak ciekawą książkę.
OdpowiedzUsuń:) Cieszę się, że ci się podoba
UsuńJakie się tam combo odjebało, to ja nie mam pytań! Ja umarłabym na zawał 300 razy! Nawet nie miałam pojęcia, że jest takie cos jak... zastrzeżenie własnego dowodu? WTF is that?! O karcie to wiadomix, ale dowód? Człowiek uczy się całe życie a i tak głupi umiera. Miałaś niezłe perypetie jak na jeden dzień i chyba już starczy tego dobrego przynajmniej do końca roku!
OdpowiedzUsuńNawet dłużej, plz - po tym maratonie mam dość na baaardzo długo
UsuńAle miałaś przygodę, nie zazdroszczę, ale całe szczęście, że tak to się skończyło.
OdpowiedzUsuńNaprawdę "szczęście w nieszczęściu" - wzorcowa definicja :P
UsuńTaka kumulacja naprawdę rzadko się zdarza, ale poradziłaś sobie koncertowo, podziwiam!
OdpowiedzUsuńjotka
Dziękuję :* :)
UsuńNo to teraz dla wyrównania powinno spłynąć na Ciebie mnóstwo dobrej energii. Wszystkie "przygody" były straszne, ale jednak zdrowie najbliższych martwi najbardziej. Mam nadzieję, że już jest lepiej, a to wydarzenie należy już do przeszłości.
OdpowiedzUsuńPS. Jesteś niebywale okrutna z tą brzytwą! A ja żałuję (przynajmniej w tym momencie), że mam tak bujną wyobraźnię. Zobaczyłam to zjeżdżanie i baaardzo mnie zabolało!
Miało boleć! :P Po fakcie można już sobie śmieszkować i heheszkować, ale wtedy..ugh :/ Ważne, że skończyło się dobrze :)
UsuńWidzę, że nie tylko mnie się blogowo przysnęło ;)
UsuńUgh... Nie napawa mnie to dumą... Na szczęście powoli nabieram wiatru w żagle. A widziałam, że u ciebie kwitnie - umowa z wydawnictwem to wielka sprawa! Ogromne gratulacje!
UsuńOby mocno wiało w te żagle ;)
UsuńNooo, jaram się nieziemsko! Będę uprawiać partyzantkę edukacyjną i pod płaszczykiem czilowego czytadełka wciskać ludziom ideologię. Że kobieta też człowiek, że w łóżku jej przyjemność też się liczy, że 40-tka to nie starość... takie tam dyrdymały :D
Aaa! I że facet może płakać! To dopiero kontrowersja!
Ugh, żyję chyba w jakieś bańce, która traktuje takie rzeczy jako normalne.
UsuńTak, czasami mamy takie dni, że największym sukcesem jest fakt, że udało się nam je przeżyć. Głęboki oddech i do przodu. Po prostu MAMA
OdpowiedzUsuńPrawda - jestem cholernie dumna, że ogarnęłam i szczęśliwa, że to już za mną
UsuńCzasem się tyle uzbiera. I nic człowiek nie może zrobić, tylko przetrwać. Mnie wprawdzie zgubienie portfela nie wprowadza w taki stan zawału, bo mam dwa i porozkładane dokumenty 😅
OdpowiedzUsuńSzczerze, To jestem w szoku, że u was wysłali karetkę do wymiotów. U mnie by w życiu tego nie zrobili. Kazali jechać na sor i tyle. Bo nie ma zagrożenia życia.
Może zależy od nasilenia i ogólnego stanu zdrowia? Nie wiem, ale cieszę się, że przyjechali
UsuńWitam serdecznie ♡
OdpowiedzUsuńBardzo mi przykro z powodu tego co się stało. Sytuacja z portfelem- miałam podobnie. Z tym że nieco inaczej... w sumie... byłam w lumpku, grzebałam sobie w koszach, miałam przy sobie taki worek jak na buty i tam miałam wszystko. Portfel, telefon, picie, dezodorant itd. odwróciłam się tylko na chwilę, patrzę, plecak otwarty. Ktoś ukradł mi portfel. Telefon do banku (bo telefon był) o zastrzeżenie karty i dowodu. Potem na policję, zgłosić kradzież. To dopiero było najgorsze, musiałam chodzić kilka razy bo albo nie chcieli przyjąć mojego zgłoszenia, albo odsyłali mnie do innej lokacji, albo musiałam zeznawać. Potem spacer do urzędu - celem zgłoszenia braku dowodu i chęcią wyrobienia nowego. Na koniec do komunikacji, by podobnie zrobić z prawem jazdy. Matko, wolałabym aby ktoś ukradł wszystkie pieniądze i wyrzucił portfel by nie latać z tymi dokumentami w tą i z powrotem. W portfelu miałam ok. 50 zł wiec niewielka strata, on sam był już zniszczony. Więcej kosztów poniosłam za nowe zdjęcia do dowodu i nowe prawo jazdy. To było już jakiś czas temu, do tej pory nikt nie wziął na mnie chwilówki, albo inaczej, nie przyszły mi powiadomienia o spłacie więc chyba będzie ok, przypuszczam, że ktoś połasił się tylko na gotówkę, resztę zutylizował nie wiadomo gdzie. Było sporo nerwów, ale wiem, że takie rzeczy się zdarzają i to nagminnie. Dlatego staram się nie nosić przy sobie gotówki no i oczywiście pilnować całej torebki. Szczęście największe miałam, bo kluczyki od samochodu miałam w kieszeni. No i dowodu rejestracyjnego przy sobie nie noszę. W życiu spotyka nas wiele złych rzeczy, najważniejsze to wyjść z nich cało :)
Pozdrawiam cieplutko ♡
Współczuję :( I nerwów, i całej tej bieganiny - ale najważniejsze, że wróciłaś z tarczą, a nie na tarczy ;)
Usuń..trafiają się nam przeróżne przygody ..byłoby dobrze, żeby były miłe .. a Ty miałaś dzień faktycznie z nawarstwieniem nieszczęść.. współczuję Ci bardzo, bo zgubienie dokumentów jest wyjątkowo paskudnym przeżyciem :/
OdpowiedzUsuń..na szczęście wszystko wróciło do normy, przetrwałaś ten huragan zawirowań !
- pozdrawiam ciepło Niko i życzę Ci tylko przyjemnych przygód <3
Oby się spełniło :)
UsuńMnie też kiedyś zginął portfel, ale też się odnalazł. Także wyobrażam sobie, co mogłaś czuć.
OdpowiedzUsuńTak, to było stresujące :/
UsuńJejku, no to miałaś dużo stresu! Cieszę się, że portfel się znalazł. U mnie też jest tak, że stres wychodzi następnego dnia wraz z potwornym bólem głowy.
OdpowiedzUsuńGdy weszłam na bloga i zobaczyłam Twój wpis myślałam, że zaczęłaś pisać książkę, w dodatku widząc po aktach - dramat, więc wzbudziło to moje wielkie zaciekawienie. Jakież zaskoczenie, gdy okazała się to historia z Twojego życia - wpis w formie książki. Bardzo fajny pomysł. Mogłabyś tak pisać zawsze - zawsze uważałam, że powinnaś napisać książkę :D
Pozdrawiam!
Może kiedyś znajdę tyle czasu, trzymaj kciuki 🤩
UsuńTak, czasem zdarzają się takie dni. Mnie marzec pod tym względem też nie oszczędza.
OdpowiedzUsuńŚciskam mocno! Mam nadzieję, że teraz będzie już lepiej!
UsuńJeju... Podziwiam, nie wiem, czy sama wytrzymałabym taką ilość stresu... Całe szczęście, że wszystkie przygody dobrze się skończyły, no może prócz kosmetyczki, ale na to nic się nie poradzi. Mnie bolało zamknięcie moich ulubionych barów i kawiarni. Niestety kilka poszło :/
OdpowiedzUsuńNo portfel cud, że się znalazł. Znajomy kiedyś zostawił torbę w autobusie i, mimo że praktycznie od razu poinformował jak autobus odjechał to jej nie odzyskał :/
Zatrucie niestety potrafi pozamiatać. Mnie samą jak złapie, to zawsze dochodzę do siebie dopiero na drugi dzień.
Taka "siła złego na jednego" - na szczęście przeszło. Poradziłabyś sobie, te b zadaniowy załącza się z automatu, ale trzymam kciuki żebyś nie musiała tego sprawdzać :) Buziaki
UsuńDobry koniec fatalnego początku :)
OdpowiedzUsuńNa szczęście ☺️
Usuń