Chała!

Życie pisze czasem zwariowane scenariusze, ale w moim przypadku robi to często piórem roztrzepania. Wypad do Krakowa był częścią prezentu urodzinowego i jak już wiecie udał się wręcz wyśmienicie. Na fali euforii, że to właśnie ja znalazłam hotel, ogarnęłam bilety na przedstawienie i zaplanowałam trasę wycieczki, postanowiłam dokończyć dzieła i zdobyć sprawność Zajebistej Organizatorki. Tak, kochani, pakowanie zostawcie mnie! I zostawili. A ja zostawiłam w szafie bluzę, spodnie i gustowny t-shirt w leniwce… Na szczęście odesłali mi je w zgrabnej paczuszce i to nawet szybciej niż się spodziewałam.

Harcerka ze mnie średnia. Może dlatego, że byłam jedynym dzieckiem w klasie, które nie zapisało się do zuchów. Taka mała buntowniczka, ale ciągle siostra na schwał. Serio! Weszłam w niedostępne dla mnie rejony internetu i czytałam o grach, parametrach, stopniach trudności, grafice i ścieżce dźwiękowej. Dla człowieka, który ogarnia jedynie sapera i pasjansa-pająka to naprawdę wyczyn. Wreszcie udało mi się! Jest! Zwycięstwo totalne – fabuła jak skrzyżowanie Indiany Jonesa z Larą Croft, wartka akcja, szczypta magii i dobre teksty w tle. Dostępna na DVD, więc biorę! Jak mogłam zapomnieć, że nie mamy w laptopie wejścia na płyty? Nie pytajcie. To dopiero materiał na grę – wbijasz kolejne levele, a na koniec i tak zdziwko. Istne Kobayashi Maru.

Właściwie to nie jest głupi pomysł: najpierw wybierasz czy jesteś przedstawicielem pokolenia Z, reagującym paniką na obcinanie zasięgów na Insta, ale z silnym poczuciem odpowiedzialności za planetę; wesołym millenialsem, który ma pierdyliard certyfikatów, umowę o pracę za średnią krajową, wielką potrzebę work-life balance i galopującą depresję czy też nakierowanym na sukces X z mieszkaniem, kredytem we frankach i lekkim zagubieniem w świecie social mediów.

A potem zaczyna się jazda: o 9.00 wpada teściowa na inspekcję, a ty budzisz się o 8.30 z ptasim gniazdem na głowie, stosem naczyń z wczoraj w zlewie, a w dodatku w bloku nie ma ciepłej wody, bo właśnie rozkopano ulicę. BAM! Albo idziesz do banku żeby zapłacić ostatnią ratę za M2, ale w drzwiach wita cię inflacja i okazuje się, że jednak będziecie związani ciut dłużej – plus minus 10 lat. Nie dziękuj. O, albo mój hicior: wysyłasz CV, gdzie dumnie wpisujesz, że cechuje cię dbałość o szczegóły, po czym po dwóch dniach ogarniasz, że wpisałaś w formularzu zły numer telefonu.

Wielkie rzeczy, każdemu mogło się zdarzyć. Ostatecznie sama do siebie nie dzwonię, prawda? Grunt, że jednak zauważyłam pomyłkę, napisałam maila ze sprostowaniem, a potem odstawiona niczym szczur na otarcie kanału poszłam na spotkanie z potencjalnym szefem. Serio – obcasy, kuloty, koszula tak biała, że powinnam wziąć ze sobą Persil do torebki, żeby móc go spontanicznie wyjąć, gdy ktoś zapyta jak to robię. Nikt nie zapytał, za to obtarłam paluszki. Widać to buty do tańca, a nie spacerów po mieście. Ups.

Dochodzimy jednak do punktu zwrotnego tej historii. Otóż siedzę sobie piękna taka, czekam i podziwiam marmur na podłodze, gdy pojawia się człowiek, z którym się umówiłam. Dzień dobry, dzień dobry, potrząsanie dłonią, aż tu nagle, bez uprzedzenia, facet zaczyna mówić do mnie językiem Szekspira i Elżbiety, świeć Panie nad jej duszą. Podobno zawsze sprawdza się zasada, że gdy nie wiesz co mówić, należy mówić niewyraźnie. Na szczęście moje zawrotne umiejętności pozwoliły na opowiedzenie o ścieżce naukowo-zawodowej. Może dlatego, że kułam je na blaszkę przez cały poprzedni dzień…?

Obejrzałam też biuro i cudowny widok z 15 piętra. Przeliczyłam czas dojazdu, który był krótszy o połowę. Powdychałam zapach ekskluzywnych odświeżaczy powietrza, które w niczym nie przypominały wyciągu ze zbutwiałych liści dębu i łez podatników. A jak jeszcze usłyszałam o kwocie mojej wypłaty… Możliwe, że wyglądałam przez moment jak kreskówka z dolarami w oczach.

Bo musicie wiedzieć, że było to amerykańskie korpo… Kuszące, pachnące i tak bardzo nie moje. Nie widziałam tam dla siebie możliwości rozwoju, ani jasnych wytycznych dotyczących awansu. Nie odnajduję się w świecie, w którym trzeba mieć oczy dookoła głowy i wybitnie twardy tyłek. Nie chcę wchodzić w układy i koterie. A przede wszystkim chcę czuć, że moja praca ma sens. Tak jak teraz.

Świata nie zbawiam, życia nie ratuję, ale wiem, że to co robię jest cenne i wywołuje uśmiech na twarzach ludzi. Wiem, że ocalam jakiś maleńki wycinek świata, który może i odszedł, ale wciąż rzutuje na naszą teraźniejszość. Chociaż przez dość długą chwilę wyobrażałam sobie jak sunę po tych polerowanych posadzkach w ciuchach, na które chwilowo mnie nie stać.

I takie właśnie dylematy egzystencjalne powinny być w grze. Takie Simsy bez cukru – gra w dorosłość, w której albo dostaniesz chałkę z dżemem babci, albo ktoś na twój widok krzyknie: „Co za chała!”.

***

Oczywiście musi być do ściągnięcia, bo jak wspomniałam nie mam wejścia na płyty i nie uratował mnie nawet kupiony naprędce dysk optyczny. Chała!

Fot. Svietlana B / Unsplash


Komentarze

  1. Po prostu, codzienność ;) Każdemu może się zdarzyć :D Też pewnie nie odnalazlabym się w korpo, na szczęście już jestem na emeryturze :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Aż ci trochę zazdroszczę możliwości spania do oporu :D

      Usuń
  2. swego czasu, gdy pisywałem i wysyłałem CV umieszczałem tam taką wzmiankę: "odporność na stres, umiejętność prawidłowego działania w sytuacjach nietypowych"... aż wreszcie dotarło do mnie, że strzelam sobie w kolano, bo to tak, jakbym napisał: "będę się stawiał i pyskował", LOL...
    p.jzns :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Heh, ostrzeżony-ubezpieczony :P Chociaż ja sobie raczej wyobraziłam MacGyvera, który z zapałki, 3 spinaczy i taśmy robi nową kserokopiarkę czy coś... :P

      Usuń
  3. Też nie mam wejścia na płyty i no tak ogółem to ja kiepska jestem w gry. Co wbiję jakiś lvl to spadam znów na pierwszy... Nie no może do noworodka się nie cofnęłam, ale na pewno na niższy poziom. Pracy brak, perspektyw brak, moja wymarzona to jakaś taka bez stresu i ludzi może ;p. Na razie omijam baseny, żeby nikt mi drabinki nie wykasował ^^. A taką chałkę to ja bym zjadła.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ale wiesz, że Simy już umieją wychodzić z basenu bez drabinki? :D Swoją drogą rozwaliłaś mnie tym tekstem :D A wiesz... jest taka ścieżka zawodowa... nazywa się pisarstwo :) I coś mi mówi, że to szlak, na którym ci dobrze ;)

      Usuń
  4. Nie nadaję się do pracy w korporacji. Cieszę się, że nie mam z tym nic wspólnego.

    OdpowiedzUsuń
  5. Ja też zupełnie nie wyobrażam sobie pracy w korpo - a po doświadczeniach w samorządzie lokalnym chyba generalnie nie widzę siebie w żadnej oracy biurowej. Najbardziej lubię pracować z dziećmi - a od października zaczynam z moją ulubioną grupą wiekową (2-4 lata).

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Heh, to ja już wolę korpo :D Takie dzieciaki generują straszne dźwięki :P

      Usuń
  6. Korpo zdecydowanie nie dla mnie, nigdy też nie szłam w tym kierunku.

    OdpowiedzUsuń
  7. Musiałam sobie wyguglać te kuloty ;) A na samą myśl o korpo włos mi się zjeżył na grzbiecie. Może i fajnie się tam zarabia, ale jednak bycie śrubką w wielkiej machinie to nie dla mnie. Zresztą kiedyś myślałam o tym, co by było, gdybym musiała szukać nowej pracy. W tym roku mija dycha, odkąd pracuję w domu i niespecjalnie mi szkoda braku codziennego wstawania o poranku. Ciągle wierzę, że się ogarnę i bende sławnom pisarkom. Sławnom i bogatom. Jak się nie wyrobię do 40-tki, daję sobie spokój ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No weź, u mnie kariera pisarki jest odłożona na emeryturę :) Nie wyskakuj mi tu z granicą 40-tki, to bo się tylko wydaje daleko, a potem nagle się okazuje, że dawno człowiek minął ten zakręt :P Już sobie wyobrażam jak wyspana i radosna piję kawę na pomału, z okładem z kota na kolanach i mile burczącym laptopem, w którym dojrzewa powieść... Ach <3 No, to koniec bajki, myć się, spać, rano wstawać do roboty :P

      P.S. I jak te kuloty? Kultowe? :Pp

      Usuń
    2. Komu się wydaje, temu się wydaje, do mnie 40-tka macha zza winkla ;D Z jednej strony nie mogę się doczekać, bo to środek życia, ale i nowy początek, z drugiej fajnie by było już się czymś pochwalić. A nie tylko wielkimi planami zawładnięcia wszechświatem ;) Kto wie, czy na starość nie dopadnie mnie demencja albo choć reumatyzm. I jak wtedy stukać na klawiaturze?

      Kultowe! ;)

      Usuń
    3. Wtedy będziesz dyktować Jarvisowi 🤩

      Usuń
  8. To z cv najlepsze, hehhh szukanie pracy to naprawdę nic miłego, współczuję... ponoć nawet jak ma sie już pracę to warto szukać następnej, lepszej no i gdzie tu jeszcze czas na życie...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Potraktowałam jako przygodę - w końcu nie wszystko musi być śmiertelnie poważne :)

      Usuń
  9. Lubię jak ktoś jest elokwentny, ale nie cierpię, gdy ludzie mówią jakby wyrwali się z jakiegoś dworu w epoce wiktoriańskiej. Nie wiem nawet w jakim celu używana jest taka mowa 🤦🏻‍♀️ pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Azaliż waćpanna nie gustuje w mowie danych wieków? ;) Tu język był współczesny, acz obcy :D

      Usuń
  10. Widok z 15-tego piętra to jest coś. Chałka to smak dzieciństwa :D

    OdpowiedzUsuń
  11. Chałka to coś co bym zjadła w tej chwili. Narobiłaś mi smak na nią ;)

    OdpowiedzUsuń
  12. Jeśli ktoś lubi się nim zajadać... :p

    OdpowiedzUsuń
  13. Taki typ pracy trzeba lubić... To nie dla mnie i cieszę się z tego co robię :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Czasem zastanawiam się czy ja jestem na dobrej drodze - na razie chyba tak, ale czy zawsze będzie mi odpowiadała? Hmm... ;)

      Usuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Umiarkowanie w jedzeniu człowieka

Oszlifowani

Boski pierwiastek